środa, 27 marca 2013

Płyta Kutabuka dostępna w serpent.pl

O naszej płycie Kutabuk napisano już sporo, ale poza jednym  teledyskiem, pozostawała raczej płytą widmo. Teraz zmaterializowała się.  CD można zakupić TU poprzez znany portal muzyczny serpent.pl 
Na stronie dostępna tracklista z fragmentami naszych utworów. 

sobota, 23 marca 2013

Piotr Gajda w "Arteriach" o Kutabuku

To właśnie w 8 numerze "Arterii" w 2010 roku ukazał się pierwodruk poematu Kutabuk. Teraz w numerze 14 ukazała się recenzja płyty. 

Mimo iż ideą ogarniająca cały projekt są wiersze Nowaczewskiego, nie byłby on tak udany, gdyby nie kompozycyjny wkład Nogi i Stromskiego, najbardziej chyba wyrazisty w utworze Keourac, w którym ustalone role podlegają zaplanowanej zamianie; to puls muzyki zaczyna prowadzić recytującego poetę, przestaje być dla niego i deklamowanych wierszy wyłącznie podkładem. Sprawia, że w Tańcu Ducha dominują aranżacje lokujące ten utwór gdzieś pomiędzy solowymi dokonaniami Obywatela G.C., Ayą RL i muzycznymi eksperymentami Roberta Brylewskiego. Co nie znaczy, że akompaniująca rola instrumentów nie wnosi niczego do formuły grupy. Użycie przez  Stromskiego znanych z Dalekiego Wschodu instrumentów (plus sitar Nogi) wzmaga i podkreśla niemal transcedentalną wymowę wierszy (To Tu, To Tam, Motyle).

- pisze Piotr Gajda. Cały tekst znajdziecie na jego autorskim blogu http://pgajda.blogspot.com/

piątek, 1 marca 2013

Mistrz zawsze wychodzi z cienia



W skupieniu zbieram w sobie słowa,
jakbym szykował się do bicia rekordu świata,
ale po co światu kolejny rekord
i kolejny rekordzista.
Chodzi o skok ponad pożerającą wszystko
otchłanią, którą sam jestem.
(Krzysztof Kuczkowski, kładka)

Dziś cieszyłem się jak dziecko. Powodem oczywiście złoty medal Kamila Stocha.
Kibicowanie jest udziałem w micie, oczekiwaniem na mit, czasem mit się ucieleśnia w zwycięstwie. Za sprawą Adama Małysza zyskaliśmy współczesny mit, w którym pobrzmiewa jednak coś starszego niż cała dyscyplina nawet. Wojownicy muszą rodzić się w okolicy przesiąkniętej mitami narodowymi. Taką okolicą jest Zakopane i w ogóle cały obszar zamieszkany przez górali. Kiedyś zbójnicy, partyzanci, górscy przewodnicy – sposobów by okazać męskość i bohaterstwo było wiele. Dzisiaj – można na przykład zostać skoczkiem narciarskim. Wykazać się odwagą, fruwać jak ptak. Nie jest to sport dla każdego. Każdy może założyć biegówki albo pojeździć na łyżwach. Ale tylko nieliczni skaczą na nartach. Ten sport nie ma litości dla amatorów, każdy musi być zawodowcem – inaczej skazuje się na śmieszność jak ongiś słynny Eddi Orzeł.

Mamy więc chłopaków ze wsi, którzy patrzą na góry i na Wielką Krokiew, na której mogą podziwiać prawdziwych mistrzów. Rodzi się marzenie, żeby być jak oni. I jest ciężka praca, treningi. Telewizja karmi dzisiaj nas filmami z dwunastoletnim Kamilem. I słusznie, bo tu leży samo sedno, to w chłopięcych marzeniach mit się odradza. Bez dzieci nie byłoby możliwe cieszyć się dziś z mistrzostwa świata.

Mit uskrzydla, ale mit także przytłacza. Z polskich skoczków największym był Adam Małysz. Byli i inni przed nim, ale żaden z nich nie osiągnął tyle, co on. Żaden nie był królem. Nie był konsekrowany… Szukamy następców mistrza. Czy któryś z tych chłopców kiedyś go zastąpi, czy będzie kolejnym dalajlamą skoczni, Małyszem II, Małyszem XIV? Śmieszne? Ale czy tego właśnie nie oczekiwała gawiedź przed telewizorami? Czy nie tego, że Polak będzie bił wszystkich na wszystkich skoczniach świata? Jeden starczy za całą husarię? Ci, którzy ujrzeli pierwszy raz Adama w chwili jego zwycięstw, zapominają, że musiał on przeskoczyć nad pożerającą wszystko otchłanią, która była w nim. Że zanim został mistrzem, zdobywcą pucharów świata, medali – musiał przekonać się, że jeszcze coś zdziała w tym sporcie. Co by było gdyby po klęsce w Nagano jako dekarz wyjechał pracować do Niemiec? Przecież przed kilkunastu laty zaplecze kadry skoczków było tak siermiężne, że taka możliwość całkiem realnie brzmi.

Kamil był już w innej sytuacji. To mistrz, który musiał wyjść z cienia. Uzyskać podmiotowość przez zwycięstwa. Kreowany od lat na następcę, utalentowany, z lepszym zapleczem treningowym, ale i obciążony przez to presją. Wiele lat kwękano nad tym, że nie dostaje, że zawodzi. Ale w końcu – jakoś jego kariera zaczęła się układać w baśń. Zakopane 2011– upadek starego mistrza i zwycięstwo młodego - przyszłego. Zwycięstwo w Planicy – znów wyżej od swojego idola. Symboliczne przekazanie sukcesji. To trzeci sezon, w którym Stoch utrzymuje się w czołówce Pucharu Świata, ale czy może nakarmić rozbuchane oczekiwania kogoś, kto chciałby przeżywać wciąż rok 2001? Sam Adam przecież nie potrafił. Od czasu czwartej Kryształowej Kuli w 2007 roku nie był już w stanie dominować na skoczni, raczej wydzierał podia pucharowe i medale w Vancouver. W sezonie, gdy Kamil trzy razy zwyciężał, Adam wygrał tylko raz – po raz ostatni. Zwycięstwa w konkursach to jednak za mało, żeby być zapamiętanym, doczekać się własnej legendy. Dziś już – w polskich skokach – żeby na to zapracować trzeba być mistrzem albo przynajmniej zdobyć medal. Dziwnie się trafia, że miejsca ważne dla Małysza są także ważne dla Stocha. Zakopane a teraz Predazzo. Czy chodzi o profil skoczni, na który patent mają właśnie Polacy? Czy o coś innego, nieuchwytnego?

Przyszło w końcu zwycięstwo. Mamy mistrza świata. Nie zmieniło się nic i zmieniło się wszystko. Opowieść o polskich skokach trwa a bohater, który dźwiga teraz mit nazywa się Kamil Stoch. Już jest mistrzem i nic mu nie odbierze miejsca w historii. Już jej sprostał. Porażka na skoczni średniej tym bardziej wyjaskrawia sukces, który przyszedł kilka dni później. Bo zobaczyliśmy – jak Stoch zrobił to, co kiedyś musiał zrobić też Małysz. Przeskoczyć nad otchłanią, która była w nim. Przełamać się, nie cofać ręki już wyciągniętej po medal. On nie jest mistrzem z przypadku. Podniósł się i wygrał w sposób nokautujący. Spójrzcie na jego sylwetkę w locie – tak pięknie latał mało kto – a coś w tym sporcie widziałem oglądając go od 1984. To wybitny stylista. Jakby nieruchomy, płynnie wychodzący z progu i tak samo płynnie podchodzący do lądowania. Małysz wychodził z progu jak pocisk. Ten wysoki pułap, o którym Schmitt powiedział kiedyś –„ on wybija się dwa piętra wyżej”. Stoch zaś to perfekcyjna elegancja. To nie jest kopia, to własny powtarzalny styl.

Ale spójrzmy też za plecy mistrza. Po druga linia – w końcu jest i jest drużyna. Oto Piotrek Żyła roześmiany chochlik górski, czysta radość. Zawadiaka, złośnik Maciek Kot, fajter, co nigdy nie odpuści. Wyważony, spokojny Dawid Kubacki, który też w tym sezonie zrobił wielki skok w swojej karierze. A wciąż czekają aby dojrzeć juniorzy Olek Zniszczoł i  Klimek Murańka. I inni nie powiedzieli ostatniego słowa. Dziesięciu punktowało w tym roku. Dla nich wszystkich sukces Kamila to wielki kop do wytężonej pracy. Powiedzieć też trzeba o tym, że na ten sukces pracują również ci, którzy kiedyś byli jedynie tłem dla Adama. Łukasz Kruczek, czy Robert Mateja wielkich sukcesów jako zawodnicy nie osiągnęli. Może zabrakło talentu a może nie potrafili przeskoczyć nad swoją psychiczną przepaścią. Ale potrafią uczyć młodych wygrywania. Długo mogli podglądać świat, uczyć się od najlepszych i potrafią tę wiedzę wykorzystać. Jako trenerzy mają autorytet. Pod pieczą Łukasza Kruczka Kamil Stoch jest mistrzem świata.

Oczywiście sukces może się już nie powtórzyć. Może to jedyny w życiu Kamila taki szczyt. Ale JEST .

JEST ZWYCIĘSTWO. KAAAAMIL STOOOOOCH!!!