wtorek, 30 czerwca 2015

Publikacja w amerykańskim piśmie literackim "Lake Effect"

Dwa moje wiersze z debiutanckiego tomiku Commodore 64 zostały opublikowane w piśmie literackim "Lake Effect" wydawanym przez Penn State University. Autorem tłumaczeń jest amerykański poeta Daniel Bourne. Myślę, że student filologii polskiej na UG, który kiedyś napisał te wiersze, nie myślał, że zawędrują one aż za ocean. Dzielę z nim radość i zwyczajnie się cieszę:)

niedziela, 21 czerwca 2015

Kutabuk, Sopot 2015.

Ten moment, gdy trzyma się w ręku swoją właśnie wydaną książkę zawsze ma w sobie ślad tej dawnej młodzieńczej ekscytacji. Byłbym nieszczery, gdybym udawał, że ta prawidłowość mnie nie dotyczy. Jeśli jednak zostawiło się za sobą tych książek już kilka, to się wie, że samo posiadanie pachnącego druku nie jest celem. Są co prawda masturbanci, komiwojażerowie – dla których z chwilą, gdy zobaczą się wydrukowanych w określonej ilości egzemplarzy, zaczyna się najważniejsze - szał konsumpcji swojej własnej książki, teatr bycia autorem. W tym układzie pisanie jest tylko dodatkiem, żeby utrzymać się na powierzchni. Już dobre parę lat temu uznałem, że pisanie 5-6 wierszy rocznie, to nie powód, żeby być na "towarzyskim" etacie. Szkoda na to czasu.

Pisanie to nic więcej jak jeszcze inna życiowa czynność, jak oddychanie, maszerowanie. Wydanie książki przypomina zdobycie jednego ze szczytów wyrastających z wysokiej grani. Widok stąd jest rozległy. Widać to, co się przeszło i to, co dopiero przejść trzeba. Ale gdy trzymamy w ręku książkę już jesteśmy kawałek za szczytem, już schodzimy, by za jakiś czas znów podjąć wspinaczkę. Książka wydana jest tak naprawdę nagrobkiem; pieczęcią na przeszłości, punktem orientacyjnym. Puls pisania jest już wtedy gdzie indziej. Gdzie? Okaże się za lat kilka.

Wydałem zbiorek wierszy, które pisałem dawno, czasem tak dawno, że trochę już obcy jestem dla siebie. I dobrze. Część z nich przeżyłem już wielokrotnie, gdy koncertowaliśmy z Kutabukiem. Tomik jest załączony do najnowszego numeru „Toposu”, który jest już w Empikach. Teraz wydarzyć się może wszystko łącznie z tym, że przestanę pisać wiersze.


niedziela, 7 czerwca 2015

Pan Namiocik i lasy Lęborka

Kiedy wsiadłem przez pośpiech do innej eskaemki trwały procesje Bożego Ciała. Wysiąść trzeba było w Wejherowie, bo pociąg nie jechał dalej, a czekać tu dwie godziny nie było na co. Zatem w las. Odnalazła mnie rowerowa droga idąca zachodnimi obrzeżami parku krajobrazowego i dzięki temu na mapie swojej dodałem kilka kółek. Na przykład Ustarbowo. Wcześniej jednak zajrzałem do Rezerwatu Lewice. Po rozpadającej się drewnianej ścieżce dydaktycznej dostałem się na pomost skąd widać było torfowiska. A potem las opuściłem.  To chyba tu, w okolicach Sopieszyna, bo już zapominam powoli gdzie, trafiłem na szpalery klonów obramowujące drogę. To jest naprawdę wspaniały widok, kiedy wychylając się zza wzgórza widzisz w dole domy Sopieszyna i otaczające lasy. A potem znów w te lasy, nad jezioro Pałsznik, jezioro Wygoda, w światy lobeliowe, morenowe ścieżki. Aż po Bieszkowice, po biwak skryty na pustych jeszcze ścieżkach jagodziarzy.

Rano ścieżki wyprowadziły mnie z lasu na okupowane przez wędkarzy jeziorko, staw właściwie w Okuniewie. Stara droga do Kamienia, rzut oka na jezioro Kamień i dalej marsz do Szemudu, do stolicy gminy. Mają tu nawet supermarket. Tu i w sąsiedniej gminie Linia widać fundusze unijne. Jednak kraj się zmienia. Widziałem rowerowe ścieżki do podstawowych szkół, dużo nowych domów, tego architektonicznego chaosu zmieszanego z resztkami starych chałup. Czego zazdrościłem Skandynawom? Ich architektonicznej konsekwencji. Polska nawet jeśli robi się zamożniejsza z wyglądu, to jakoś tak nieskoordynowanie, psując swój krajobraz, nie wszędzie oczywiście, ale jednak. I kolejne kółka na mapie – Głazica, Częstkowo, Smażyno ze swoim kościołem, Pobłocie, Strzepcz. Tu i gdzie indziej był to kraj papieży. Papieży mniejszych i większych, mniej lub bardziej foremnych, ale wszyscy byli Polakami, świętymi Janami Pawłami Drugimi. Piękna była dolina Łeby w okolicach Strzepcza – dlatego posnułem się wokół. Byłem i w Miłoszewie, i w Głodnicy. Tu zachowało się więcej starych kaszubskich chat. A potem trafiłem pod poligon Marynarki Wojennej RP, zostałem ostrzeżony przed strefami ostrego strzelania, miejscami, gdzie może spotkać śmierć na miejscu. Ale zero widziałem żołnierzy. Za to jak dowiedziałem się od Kuby, akurat płonął gdyński port. Normalnie widziałbym to z okna, ale byłem tutaj w lesie, więc nie widziałem nic. Skierowałem się przez Tłuczewo do Osieka, a potem w las, na nocleg. Co wiedziałby człowiek piśmienny, który czytałby tylko ogłoszenia w małych wioskach? Wiedziałby z obwieszczeń, że na urząd prezydenta kandydują Duda Andrzej Sebastian i Komorowski Bronisław Maria. Że istnieje zagrożenie wścieklizny. Że w parafii odbywa się wieczornica poświęcona Papieżowi. Pomyślałem, że niedocenionym wieszczem jest Fredro. I jakby było fajnie, gdyby jak u niego – Cześnik jednak pogodził się z Rejentem. Były też inne ogłoszenia: „Poroże kupię. Jelenia, daniela, rogacza”. Posikać się można.

Gdzieś w głębokich lasach rozbiłem swój namiocik. Ptaki idą spać o dwudziestej drugiej. Na jakieś cztery godziny. Między drugą a trzecią budzą się pojedyncze głosy. A o czwartej już las cały rozświergotany. Ruszyłem z buta już o piątej. Po co przewracać się z boku na bok, skoro można iść? I szedłem i szedłem i szedłem. Przez Łówcz, Nawcz, Rozłazino do Dąbrówki Wielkiej, przez którą piętnaście lat temu przechodziliśmy z Phantomem. Potem Lubowidz, jezioro, kicanie przez mokradła i pożarta przez las linia kolejowa. A potem Lębork w samo południe. Gyros na plastiku, disco polo, jednoręcy bandyci. W teledysku jakaś Venus spaceruje na tle kaktusów: https://www.youtube.com/watch?v=VZDnATYN8MM

Tak było w te czerwcowe dni, kępy lasu, zielone płaty pól, żółte plamy żarnowca. Kapliczki przy drodze. Krzyki żurawi. Pełne małych bocianów gniazda. Brodzące czaple. Ucieczki saren, zajęcy. Moje do własnego kraju ucieczki. Kolejne kilometry. Coś z sielanki, coś z groteski.