Nazwę
Mława poznałem z pocztowego znaczka. Znaczek przedstawiał nacierających
polskich piechurów oraz portret pułkownika dyplomowanego Wilhelma Liszki
Lawicza. Wiedziałem więc, że pod Mławą rozegrała się bitwa; karmiony w szkole
(imienia Bohaterów Westerplatte ) opowieściami o roku 1939, szybko włączyłem to miasto do wojennego uniwersum, w czym pomagał jeszcze atlas historyczny, gdzie
bitwa pod była zaznaczona. Koło Mławy przejechałem po raz pierwszy w
latach dziewięćdziesiątych – całą rodziną jechaliśmy naszą skodą favoritką trasą
na Warszawę, mijała ona wówczas monumentalny pomnik żołnierza, w którego
okolicy znajdowała się mała restauracja. Zdaje się, nawet raz coś tam zjedliśmy
– dzięki temu mogłem obejrzeć pomnik i pobliski schron bojowy. Mława jest miastem
kresowym. Kresowym w sensie – bliskim granicy, była tak umiejscowiona przez
stulecia, kilkadziesiąt kilometrów dalej zaczynały się już Prusy – stąd i
bitwa, dzięki której trafiła na pocztowe znaczki.
Dopiero
w ostatnich kilku latach Mława stała się dla mnie czymś więcej niż bitwą i
znaczkiem w dziecięcym klaserze. Stało się tak za sprawą Jarosława
Trześniewskiego-Kwietnia, tamtejszego poety i niestrudzonego organizatora
literackich przedsięwzięć. Samorodny i paradoksalny w tym otoczeniu poeta – z
zawodu sędzia, czytał dosłownie wszystko – a więc także moje wiersze. Przywiązanie
do miasta rodzinnego rzadko daje o sobie znać w jego naładowanej kulturą
literacką poezji. Jest natomiast Jarosław niezrównanym gawędziarzem – i znawcą
historii miasta. Mając takiego przewodnika przemierzałem wielokrotnie pobliskie
zakamarki. Prawie każda stara kamienica zyskiwała właścicieli i mieszkańców,
wypełniała się opowieściami. Niektóre zresztą domy dane było mi odwiedzić – jak
Muzeum Juszkiewiczów, działające na prywatnej posesji profesora Ryszarda Juszkiewicza.
Profesor, autor wielu książek i publikacji, poświęconych m.in. mławskiej bitwie
zebrał imponującą kolekcję militariów. Ten dom-muzeum zawierający portrety
wrześniowych generałów i prezydentów Niepodległej, z zagarniającą przestrzeń
prywatną biblioteką – zdawał mi się ziemiańskim dworem- nie do końca realnym,
na poły literackim – nawiązującym do nieistniejącego świata.
Jarosław
w latach szkolnych – nosił ksywę Duduś Fąferski ze względu na fizyczne podobieństwo
do granej przez Filipa Łobodzińskiego postaci z serialu „Podróż za jeden
uśmiech”. Z filmowym bohaterem musiał się też kojarzyć jego szkolnym kolegom
jego inteligencki-książkowy sposób wypowiedzi. „Powiem jedną ciekawą rzecz” –
zmieniał nagle temat Jarosław i skręcaliśmy w stronę całkiem nowej,
niespodziewanej historii. Czasami uznawał, że nie można pozostawić niektórych z
nich bez odpowiedniego komentarza. „Nie ukrywam że…” – zagajał – i wtedy
następowały najsmaczniejsze kąski narracji. Ciężko było powstrzymać się od
śmiechu.
Wędrowałem
z moim mławskim Wergiliuszem przez tutejsze cmentarze, zaludnione historiami
cieni. Było to niewątpliwie polskie miasto – i rodzinne grobowce mieściły
prochy weteranów powstania styczniowego, wojny polsko-bolszewickiej, dla
szacownych zawodów groby określają społeczny status – pokazują trwałość i ciągłość.
Była i egzotyka w postaci nagrobków cygańskich. A jednak – jest w tym mieście
pęknięcie – które nie pozwala go do końca z przeszłością scalić. Rok 1939
zniszczył bardzo Mławę – z czterech pierzei rynku – dwie zostały zburzone i
świecą socrealistycznymi plombami, na rogatkach rozrasta się typowy dla
ostatniej epoki architektoniczny chaos. Mowa jednak przede wszystkim – o wymordowaniu
podczas II wojny światowej liczącej 6,5 tysiąca społeczności tutejszych Żydów.
Dziś miasto liczy 30 tysięcy mieszkańców, więc liczba to porażająca– cały zatopiony
ląd.
Współczesna
Mława, miała swoje śmiesznostki, polska szyldoza i językowa inwencja dochodziły
tu niejednokrotnie do głosu. Miron Białoszewski miałby tu używanie. Nie zawsze
szczęśliwe architektoniczne zlepy – szum licznych aut i poukrywane w rodzinnych
szufladach dalsze ciągi, nadal czekają tu na rozwinięcie. Nieraz był czas na
wycieczki samochodowe do niedalekich okolic– nad zalew, na poukrywane na leśnych
wzgórzach pozycje obronne. Tu zaczynała się Polska archetypiczna nizinna i mazowiecka,
gdzieniegdzie pojawiały się szpalery starych drzew, bogactwo ptactwa i grzybowe
zagłębia poukrywane w zagajnikach. Miejskość przechodziła płynnie w lasy i
pola. Różne pory roku nakładały się na siebie, Mława, stawała się bliższa,
oswojona, swoja.
I
teraz już także przez swoją pamięć, a nie tylko przez pocztowy znaczek, można
tam wrócić.