Gdy w 1991 roku, na krótko przed śmiercią, spytano Stefana
Kisielewskiego, czego się boi, odpowiedział: proszę pana, boję
się, że zmarnowałem życie. Z jednej strony moje akcje polityczne
przyniosły pewien rezultat, z drugiej – wszystko to stałoby się
również beze mnie. Dalej: w swoich książkach opisywałem głównie
komunizm i marksistów (…) Boję się więc, że w czarną dziurę
niepamięci wpadnie również moja twórczość, tamtych dziwacznych
czasów i ludzi dotycząca. (S. Kisielewski, Abecadło Kisiela,
Testament Kisiela, Warszawa 2011, s. 254). To mówił Kisiel u
schyłku życia, kiedy nie mógł narzekać na brak zainteresowania i
chodził w aurze autorytetu. Człowiek, który spalił się w różnych
politycznych szamotaninach i publicystycznych utarczkach a mający
przecież ambicje jako kompozytor i powieściopisarz. Człowiek, o
którym mówiono, że chciał ofiarować Polsce więcej niż chciała
przyjąć. Zrobił tak wiele, że na tej szali nie można położyć
tych kilku kompozycji i książek, których nie napisał. To względne
pojęcie, co nazywamy d z i e ł e m. Czy Kisiel stworzył d z i e ł
o? Czyż największym dziełem nie był on sam na tle epoki?
Człowiek-legenda, nazywany Stańczykiem PRL-u? Gdy się czyta dziś
jego dzienniki, w pierwszym momencie można odczuć, że to o niczym
innym, jak o tym, że jest sobie taki facet, co czyta gazety i
irytuje się tym co czyta. I tak przez lat kilkanaście. Po co
dzisiaj do tego wracać? Może po to, żeby spojrzeć przez
opisywanych tam ludzi na naszych współczesnych. Dziś choć nie ma
cenzury, to kłamie się tak samo, bezczelnie, gdy za plecami stoi
polityczna siła i biznesowe interesy. W potoku informacji, który
sączy się do naszych głów, przemyca się jedynie słuszne wersje
zdarzeń, wprowadza się w obieg fałsz, bo co raz wejdzie do obiegu
już tak łatwo z niego nie wyjdzie. Ludzie, którzy bezkrytycznie
przyjmowali „normalność” byli kiedyś zniewoleni i tak samo
jest dzisiaj, jedynie kontury normalności ktoś nam wyrysował
inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz