Niewielki
format B6, charakterystyczna biała okładka. Na grzbiecie nazwiska
autorów dawno zmarłych. Biblioteka narodowa, znaczy „be-enka”.
Każde dzieło opatrzone wstępem. Paginacje rzymska i arabska –
dwie książki w jednym. Obfitość przypisów. Nowa nauka czytania.
Z uwzględnieniem kontekstu. Historia literatury mająca swój realny
materialny kształt. Spędziłem nad książkami z „be-enki”
tysiące godzin, przygotowywałem się z nimi do wszystkich egzaminów
na filologii. Były te książki jak ostatnia instancja. Powstawały
w rękach szacownych profesorów. Autorzy wstępów mieli status
bytów eterycznych, niemal niematerialnych. Gdyby kurz był anielski,
to pewnie osypywałby się z ich skrzydeł. I wszystkiemu temu patronowała nazwa
wydawnictwa: Zakład Narodowy im. Ossolińskich. I rok jego powstania
– 1817 rok. Zbierałem kiedyś te książki, dorobiłem się całej
półki. Ta półka – to miał być solidny fundament pod moje
polonistyczne życie i takim chyba był. Ta półka – to był mój
szacunek dla literatury narodowej. Skromny ołtarzyk, coś jakby
wota. To była stabilność, ten rok 1817 – gwarant, że mijają
zabory, wojny, znika polski Lwów, rządzą komuniści, ale nade
wszystko trwa Biblioteka Narodowa Zakładu Narodowego im.
Ossolińskich. Jej trwanie było czymś oczywistym. Jakby ktoś mnie
spytał jakie by było moje największe pisarskie marzenie –
powiedziałbym, żeby moje wiersze kiedyś ukazały się w wydaniu
„be-enki”. A gdyby ktoś mnie spytał o moje największe marzenie
naukowe – powiedziałbym, żeby napisać jakiś wstęp w wydaniu
„be-enki”. Gdyby ktoś mnie spytał, jaki był najwybitniejszy
polonista, którego poznałem, powiedziałbym: pewnie było ich
kilku, ale w historii literatury pewnie zostanie Profesor Józef
Bachórz, autor wstępu do Lalki w wydaniu „be-enki”.
Gdybym miał określić, czym różnię się od kolegów piszących,
którzy nie studiowali polonistyki, odpowiedziałbym: oni nie zaznali
„be-enki”, słabiej wrośli w polską literaturę, słabiej z
niej wyrośli albo wyrośli jak samosiejki – ja mam za to solidny
polski korzeń, a jest on z rzymskich cyfr w wydaniach „be-enki”.
I moja frustracja także jest stamtąd, bo z czego się brała, jak
nie z tego, że do innego statusu literatury przyzwyczaiły mnie
wydania z „be-enki”.
A
teraz puenta:
Decyzją
Nadzwyczajnego Zgromadzenia Wspólników 2 lipca Spółka Zakład
Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo została rozwiązana. W ten
sposób najstarsza polska oficyna przestała istnieć. Według
ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego
oficyna była niewłaściwie zarządzana. Jak powiedział, resort ma
przygotowane 600 tys. zł na wykupienie praw do znaku towarowego
Wydawnictwa Ossolineum. Zapewnił, że MKiDN przejmie zasoby
wydawnictwa i prawa autorskie do jego zbiorów.
Ejże! - powie
naiwny. -To smutne, ale przecież jest cień nadziei, przecież
minister wykłada ponad pół miliona i nadal istnieje znak
Ossolineum. No przecież – oburzy się dzisiejszy filister – no
przecież spółka była zadłużona a minister zabiera pół miliona
i to skąd? Z naszych podatków. Płacimy za to, żeby jakieś
darmozjady przejadały naszą kasę i wydawały tomy makulatury
jakichś Mickiewiczów i Słowackich. Niech upadają!
Naiwnemu odpowiem
tak – teraz nazwę Ossolineum, bezstronną, wspólne narodowe
dobro, przejmą „intelektualiści”, których można zobaczyć
podczas obrad w sejmie i ich urzędnicze zaplecze. To zaplecze, które
ostatnio w nekrologu pomyliło Edwarda Stachurę - legendarnego
pisarza z popowym piosenkarzem. Oznacza to, że znakiem Ossolineum
będzie rozporządzał każdy, kto tylko opanuje w wyniku wyborów
odpowiedni resort. Jak nie ktoś z Platformy, to jakiś klon
Giertycha, jak nie klon Giertycha, to ktoś z Ruchu Palikota, dajmy
na to pan Biedroń. Tak czy inaczej prawie dwustuletnia marka
przejdzie we władanie osób z przypadku. Wszystko jest możliwe. Ale
najbardziej prawdopodobne, że przejmie ją, niezależnie od partyjnych
barw, cytowany wyżej filister , który wystąpi w obronie naszych
podatków. Najpierw wygugluje, czy powinien się obrazić za nazwanie
go filistrem. A potem dokończy dzieła.
Demontaż już się
zaczął. Nie będzie niczego jak powiedział klasyk.
to ten sam resort, który firmował już słynny "Pakt dla k(ó)ltury". żeby żyło się nam wszystkim lepiej, a kluczowe pytania egzystencjalne w imieniu całego narodu zadawał badylarz od papryki: jak żyć Panie Premierze? bezrefleksyjnie i aby do przodu - puenta nasuwa się sama.
OdpowiedzUsuń