wtorek, 3 stycznia 2012

Recenzje moich książek w "44" i "Twórczości"


Ukazał się długo oczekiwany trzeci numer "44". W nim m.in. Kartki z Białorusi - moja relacja z wyjazdów na Białoruś w latach 2009-2010 oraz szkic Macieja Urbanowskiego o mojej twórczości Poezja chłopcem podszyta: W zamykającym tom wierszu Amsterdam taka pochwała życia i sztuki, a nawet życia jako sztuki, rozbrzmiewa najgłośniej i najmocniej. Jej fundamentem jest wiara w wieczność kultury, w nieśmiertelność, którą daje pieśń. (...) Głos Nowaczewskiego splata się tu z głosem Brela i świętego Pawła, co nas nie dziwi, bo to jest poezja bardzo literacka i mocno zakorzeniona w kulturze. Właściwie nie ma tu wiersza, który nie byłby mniej lub bardziej czytelną aluzją do dzieł kultury. Nazwać by to można klasycyzmem, gdyby nie "postmodernistyczne" przekraczanie granic między kulturą niską i wysoką, elitarną i popularną przez Nowaczewskiego. 
Pełen spis treści "44" można znaleźć tu.

Natomiast w grudniowej "Twórczości" ukazała się obszerna i wnikliwa recenzja Szlifibruków i flaneurów autorstwa Konrada Zycha (Jeśli kiedyś rozchylisz ulic album): nie Baudelaire wymyślił flaneura, stwarzając go na obraz i podobieństwo Constantina Guysa, malarza nieco dziś zapomnianego, lecz w swoim czasie bardzo cenionego (zwłaszcza jako kronikarza życia paryskiej cyganerii czasów Drugiego Cesarstwa). Samo pojęcie jest starsze o blisko dwieście lat i pierwotnie nie oznaczało wcale szwendającego się po mieście artysty obserwatora, lecz kogoś wyrzuconego poza margines społeczeństwa, nie mieszczącego się w feudalnej strukturze ówczesnego świata (takie rozumienie przynosi przynajmniej znany również Baudelaire'owi - słownik francuski z roku 1808). Zgodnie z tą definicją mianem flanuera określić można wszelkiej maści wyrzutków: wyjętych spod prawa przestępców, pozbawionych dachu nad głową i stałego zatrudnienia włóczęgów, uliczników, żebraków, wygnańców, jednym słowem: wszystkich obywateli drugiej i trzeciej kategorii. Rozszerzając tytułową figurę z jednej strony o szeroko rozumiany lumpenproletariat, z drugiej zaś politycznych dysydentów i turystów, Nowaczewski, być może nieświadomie (w żadnym miejscu o tym w każdym razie nie wspomina), powraca do właściwej etymologii słowa, ale też podążając śladem Benjamina (który Baudelaire'owskiego flaneura "zanieczyścił" niczym Curtius retoryczne z ducha pojęcie toposu, czyni ową kategorię bardziej pojemną, a co za tym idzie - zdolną objąć większość literackich obrazów ulicy w literaturze polskiej XX wieku.