wtorek, 29 grudnia 2015

Z archiwaliów: interpretacja wiersza Trans Scytów na łamach "Fragile"

Kilka miesięcy temu w ramach omówień antologii Anety Kamińskiej Wschód-Zachód ukazał się tekst Klaudii Mucy Zakłócona transmisja i martwy szczur. Poezja o Ukrainie. Autorka analizuje tam wiersze polskich poetów, którzy poświęcili utwory wierszom o Majdanie - Bohdana Zadury, Anety Kamińskiej, Moniki Milewskiej i moich. Tekst można przeczytać pod linkiem: http://www.fragile.net.pl/home/zaklocona-transmisja-i-martwy-szczur-poezja-o-ukrainie-1/

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Zbigniew Fałtynowicz o Konstelacji Toposu w "Zeszytach Literackich"

W 132 numerze "Zeszytów Literackich" (2015 nr 4) ukazało się omówienie antologii Konstelacja Toposu. Jego autorem jest Zbigniew Fałtynowicz.  Wskazuje na ważne wątki poezji autorów Konstelacji - czułość oraz usytuowanie wobec Innego. Zwraca też uwagę, że poeci Toposu poznawali się przez teksty. To otwarcie na wiersz, szkic czy esej innego autora sprawiało, że pierwsze były więzi intelektualne, światopoglądowe, a nie towarzyskie czy - by tak rzec - merkantylne. W Internecie recenzję można przeczytać tu: http://zeszytyliterackie.pl/teksty/zbigniew-faltynowicz-konstelacja-toposu/

piątek, 18 grudnia 2015

Kazimierz Nowosielski o Kutabuku na łamach "Twórczości"


W grudniowym numerze "Twórczości" (12/2015) ukazała się recenzja tomiku Kutabuk autorstwa profesora Kazimierza Nowosielskiego. Krytyk tytułowy poemat określa jako "natchniony, ekstatyczny", "traktujący o misterium i mistyce wędrowania". Powraca też do wcześniejszych zbiorków i ukazuje konsekwencję mojej poetyckiej drogi:
(...) w życiu, tak jak poezji, wszystko jest ze sobą powiązane - nie da się bez szkody dla całości odseparować jednego od drugiego: początku od końca, podmiotu od przedmiotu rozważań, treści od wyrazu. Nowaczewski taką zatem na wspomnianą kwestię formułuje odpowiedź "tak, wiem nie wypada pisać o wszystkim i o niczym,/ ale ja jeszcze nie piszę, ja mówię, na początku/ były słowa, których nikt nie układał. jestem/ przecież tylko małym puzzlem i dopiero/ potem ułożę się w siebie, takim jakim/ mnie znacie." Owo wyznanie zdaje się streszczać niemal cały, wciąż konsekwentnie realizowany pisarski zamysł Nowaczewskiego: pisać tak, jak się żyje, a więc spontanicznie, nieszablonowo, bez ubezpieczającej polisy na przyszłość (a co inni o tym powiedzą?), bez uwzględniania tego, co na opiniotwórczych salonach wypada czynić, a co nie. Ale znaczy to także, zauważa, pisać tak, jak się mówi - na swój młodzieńczy sposób; choćby trochę w zgodzie z dykcją i tembrem swojego pokolenia.(....) wiersz - zdaje się mówić poeta, winien być bardziej po stronie nieobliczalności życia niźli po stronie tradycyjnych reguł tworzenia i wyrażania piękna. Jego utwory zdają się pisane jakby na jednym oddechu, jakby wypowiadane (wyśpiewywane, rapowane?) przez kogoś stale znajdującego się w drodze; często zdają się monologiem wędrowca, który melodykę swych zdań stara się kształtować w oparciu o nieco przyspieszony rytm własnego serca, kiedy dużo się widzi i dużo przeżywa. I choć - wedle Kazimierza Nowosielskiego - droga bohatera Kutabuka zdaje się nie mieć ani wyrazistego kierunku, ani jasno określonego czasu spełniania się, to patronuje mu swoista parafraza Herbertowskiego "bądź wierny, Idź".



piątek, 4 grudnia 2015

Adriana Szymańska o "Konstelacji Toposu" w "Nowych Książkach"

Na łamach "Nowych Książek" ukazała się pierwsza recenzja antologii Konstelacja Toposu. Jej autorką jest Adriana Szymańska. Jego tekst można przeczytać TU

środa, 18 listopada 2015

Konferencja GDAŃSK LITERACKI 1945-2015

19 listopada 2015 – Wydział Filologiczny UG, aula 1.45
9,00 : 9,15 Uroczyste rozpoczęcie konferencji
9,15 : 9,30 prof. Małgorzata Czermińska-Książek UG, Teatr, synagoga, więzienie. Jedno miejsce, trzy opowieści
9,30 : 9,45 dr hab. prof. UAM Agnieszka Czyżak, Dialogi z przestrzenią, spór o miejsce - w twórczości Barbary
Piórkowskiej
9,45 : 10,00 dr hab. Katarzyna Wądolny-Tatar UP, Poezja Krystyny Lars
10,00 : 10,15 mgr Zbigniew Walczak FSD UG, Proza, poezja i krytyka literacka na łamach Miesięcznika
Społeczno-Kulturalnego „Litery”
10,15 : 10,45 DYSKUSJA
10,45 : 11,15 PRZERWA KAWOWA
11,15 : 11,30 prof. Zbigniew Chojnowski UWM, O poezji Piotra Cielesza słów kilka
11,30 : 11,45 dr Elżbieta Bugajna, Gdańskie i kaszubskie motywy w poezji Zbigniewa Szymańskiego
11,45 : 12,00 dr hab. prof. UG Kwiryna Ziemba, Paweł Huelle i oblicza opowieści
12,00 : 12,15 Andrzej Mestwin Fac WiMBP, Obraz Gdańska w twórczości Bolesława Faca na wybranych
przykładach
12,15 : 12,30 mgr Paulina Urbańska UW, Trudna tożsamość („Hanemann” Stefana Chwina- „Piaskowa Góra”
Joanny Bator)
12,30 : 13,00 DYSKUSJA
13,00 : 14,00 PRZERWA OBIADOWA
14,00 : 14,15 dr hab. prof. US Danuta Dąbrowska, Grudzień 70, Sierpień 80 i stan wojenny w gdańskiej poezji
okolicznościowej
14,15 : 14,30 mgr Radosław Młynarczyk FSD UG, Gdańska literatura socrealistyczna
14,30 : 14,45 dr Maciej Dajnowski UG, Gdańskie tramwaje jako mobilne miejsca upamiętnienia. Nowa narracja
historyczna
14,45 : 15,00 dr Janusz Mosakowski UG, Historyczny Gdańsk według Franciszka Fenikowskiego
15,00 : 15,30 DYSKUSJA
18,00 : 19,30 PANEL DYSKUSYJNY Z UDZIAŁEM GDAŃSKICH LITERATÓW
NADBAŁTYCKIE CENTRUM KULTURY, RATUSZ STAROMIEJSKI
Kazimierz Nowosielski, Antoni Pawlak, Barbara Piórkowska, Tadeusz Dąbrowski
prowadzenie dr Artur Nowaczewski


20 listopada 2015 – Wydział Filologiczny UG, aula 1.45
9,00 : 9,15 dr hab. prof. UwB Elżbieta Konończuk, Proza Jerzego Limona w interdyscyplinarnym dialogu
literatury, historii i geografii
9,15 : 9,30 dr hab. Tomasz Tomasik AP Słupsk, Poezja w epoce sekularyzmu (Jarosław Zalesiński, Wojciech
Wencel, Tadeusz Dąbrowski)
9,30 : 9,45 dr Katarzyna Szalewska UG, Gdańsk nie istnieje. O współczesnych praktykach przestrzennych
9,45 : 10,00 dr Angela Bajorek UP Kraków, Żuławskie reminiscencje mistrza dziecięcej książki obrazkowej F.K.
Waechtera
10,00 : 10,15 mgr Svetlana Pavlenko FSD UG, Gdański krajobraz: morze i ląd w opowiadaniach Pawła Huellego
10,15 : 10,45 DYSKUSJA
10,45 : 11,15 PRZERWA KAWOWA
11,15 : 11,30 dr hab. prof. AP Daniel Kalinowski, Literatura kaszubsko-pomorska. Termin i twórcy
11,30 : 11,45 dr Bartosz Dąbrowski UG, Nieuchwytna historia. Proza gdańska, trauma i postpamięć
11,45 : 12,00 dr hab. prof. UG Marion Brandt, Pamięć i intertekstualność w powieści „Ambra” Sabriny Janesch
12,00 : 12,15 dr Artur Nowaczewski UG, Gdańsk alternatywny w prozie wspomnieniowej Pawła Konja Konnaka
12,15 : 12,30 dr Małgorzata Medecka UMCS, Przestrzeń historyczna, przestrzeń metaforyczna w gdańskich
powieściach Izabeli Żukowskiej i Stefana Chwina
12,30 : 13,00 DYSKUSJA
13,00 : 14,00 PRZERWA OBIADOWA
14,00 : 14,15 dr Anna Tryksza UMCS, Wierszowe "medytacje" czy retoryczne sztuczki w twórczości poetyckiej
Jacka Dehnela
14,15 : 14,30 dr hab. prof. UG Piotr Millati, Gdańsk jako źródło cierpień w prozie Stefana Chwina i Pawła
Huellego
14,30 : 14,45 mgr Piotr Smoliński FSD UG, Mieczysław Czychowski jako ważna i kontrowersyjna postać życia
artystycznego na Wybrzeżu
14,45 : 15,00 dr hab. Mariusz Kraska UG, Poszlaki gdańskie. Na tropie lokalnej powieści kryminalnej
15,00 : 15,15 dr hab. prof. AP Adela Kuik-Kalinowska, „Weiser Dawidek” i magia dzieciństwa. Historia i pamięć
w narracji dziecka
15,15 : 15,45 DYSKUSJA
18,00 : 19,30 PANEL DYSKUSYJNY Z UDZIAŁEM GDAŃSKICH LITERATÓW
NADBAŁTYCKIE CENTRUM KULTURY, RATUSZ STAROMIEJSKI
Stefan Chwin, Jarosław Zalesiński, Andrzej Fac
prowadzenie dr Bartosz Dąbrowski

piątek, 6 listopada 2015

Audycja o "Konstelacji Toposu" w Radiu Olsztyn

W Radiu Olsztyn można posłuchać audycji Ewy Zdrojkowskiej o Konstelacji Toposu, wiersze czytają i komentują autorzy Topoi oraz wybitny krytyk Tomasz Burek.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Recenzja Dwóch lat w Phenianie na blogu pozdrozkrld.com

Dwa lata minęły od wydania Dwóch lat w Phenianie. Ale od czasu do czasu docierają do mnie nowe sygnały, że książka jest czytana i komentowana. Na prowadzonym przez Emila Truszkowskiego blogu pozdrozkrld.com ukazała się recenzja autorstwa Macieja Mrugalskiego. Można ją przeczytać tu: http://pozdrozkrld.com/?p=1260#

środa, 28 października 2015

Topos o Rymkiewiczu



W sprzedaży znajduje się "Topos" nr 5/2015 poświęcony Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. W środku m.in. obszerny wywiad z poetą przeprowadzony przez Przemysława Dakowicza oraz wypowiedzi o JMR (Janusz Drzewucki, Maciej Urbanowski, Zbigniew Fałtynowicz, Włodzimierz Pomierny, Mariusz Kalandyk, Marta Kwaśnicka, Elżbieta Czerwińska. Dorzucam i ja swoje trzy grosze.

czwartek, 8 października 2015

Konstelacja Toposu - antologia poetycka


Ukazała się książka Konstelacja Toposu. Jest to antologia prezentująca bogaty wybór twórczości autorów skupionych wokół dwumiesięcznika "Topos" i tworzących Konfraternię Poetycką 'TOPOI': Artura Nowaczewskiego, Wojciecha Kudyby, Krzysztofa Kuczkowskiego, Wojciecha Kassa, Jarosława Jakubowskiego, Adriana Glenia, Wojciecha Gawłowskiego i Przemysława Dakowicza.


Książka ma objętość 223 stron.
Posłowie napisał wybitny literaturoznawca, prof. dr hab. Jarosław Ławski.

środa, 7 października 2015

Wywiad w I Programie Polskiego Radia

W audycji Doroty Kołodziejczyk (Po drugiej stronie lustra) mówię o głośnym czytaniu wierszy, ale także o grze skrzydłami.

Audycję wyemitowano 4 października, ale można ją odsłuchać tu:
http://www.polskieradio.pl/24/4813/Artykul/1525322,Przepis-na-pisanie-i-wiersze-jak-oddech

poniedziałek, 28 września 2015

Festiwal Poezji w Sopocie 1-3 października 2015

2 października o 21.30 Kutabuk wystąpi w Dworku Sierakowskich podczas Festiwalu Poezji w Sopocie. Cały program festiwalu poniżej:



K.I. GAŁCZYŃSKI W SOPOCIE
8. FESTIWAL POEZJI
1 – 3  P A Ź D Z I E R N I K A  2 0 1 5  R.
 
 
 

 
CZWARTEK, 01.10
_________________________
Sopot, Galeria w Dworku Sierakowskich, godz. 16.30
Ogłoszenie wyników Konkursu Wiersz+ pt. „Malujemy Gałczyńskiego. W 110. rocznicę urodzin Poety."
Wernisaż prac nagrodzonych i wyróżnionych w Konkursie.
godz. 18.00
Poezja i muzyka (1): Czwartkowe Wieczory Muzyczne – „Wielkanoc Jana Sebastiana Bacha” K. I. Gałczyńskiego w 65. rocznicę powstania poematu. Wykonawcy: Adam Bruderek – skrzypce, Małgorzata Znarowska – wiolonczela, Anna Prabucka-Firlej – fortepian, Krzysztof Kuczkowski – recytacja. Prowadzenie: prof. Krzysztof Sperski.
godz. 20.00
Czytanie Gałczyńskiego w roku 2015
Rozmowa z udziałem m.in. Wojciecha Kassa, poety, kustosza Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, prof. prof. UG Kazimierza Nowosielskiego i Zbigniewa Kaźmierczyka.

PIĄTEK 02.10
________________________
Sopot, dworek Sierakowskich, godz. 17.00
Spotkanie z Renatą Lis („Ręka Flauberta”, „W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu”. Prowadzenie: Jarosław Jakubowski.
godz. 18.00
Krytyka literacka, czyli to co najważniejsze: czułość.Promocja nowych książek krytycznoliterackich z udziałem ich autorów: Przemysława Dakowicza, „Obcowanie. Manifesty i eseje”, Adriana Glenia, „Czułość. Studia i eseje o literaturze najnowszej”, Wojciecha Kudyby, „Generacja źle obecna” i Artura Nowaczewskiego „Konfesja i tradycja”. Prowadzenie: prof. Zbigniew Chojnowski, dr Karol Alichnowicz. Dyskusja panelowa.
godz. 19.15
Prezentacja antologii „Konstelacja Toposu” z udziałem autorów: Przemysława Dakowicza, Wojciecha Gawłowskiego, Adriana Glenia, Jarosława Jakubowskiego, Wojciecha Kassa, Krzysztofa Kuczkowskiego, Wojciecha Kudyby, Artura Nowaczewskiego oraz gościa specjalnego, krytyka Tomasza Burka.
godz. 20.30
„Powiedział twórca snów” Jana Erika Volda. Promocja wydanego specjalnie z okazji Festiwalu tomu przekładów z języka norweskiego z udziałem tłumacza Andrzeja Słomianowskiego (Niemcy).
godz. 21.30
Poezja i muzyka (2): „Kutabuk 2.0”. Koncert zespołu Kutabuk w składzie: Artur Nowaczewski– teksty, Jacek Stromski – instrumenty perkusyjne i Jakub Noga – sitar.

SOBOTA 03.10
____________________________
Sopot, dworek Sierakowskich, godz. 16.00
Współczesna poezja Chorwacka. Wiersze czytają autorzy: Ivan Herceg, Ervin Jahić. Spotkanie z udziałem Grzegorza Łatuszyńskiego, tłumacza.
godz. 18.00
Uroczyste ogłoszenie laureatów jubileuszowego 10. Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego. Wystąpienie przewodniczącego Jury red. Wacława Tkaczuka. Prezentacja laureatów.
ok. godz. 18.30
Wystąpienie Elżbiety Czerwińskiej, wydawcy, dyrektorki Wydawnictwa Sic!
Uroczyste wręczenie Nagrody Literackiej MISTRZ. Laudacja: Przemysław Dakowicz.
Recital fortepianowy Daniela Ziomko.
Fontanna na molo, godz. 19.30
Poezja i muzyka (3): Anioły nad Sopotem. Plenerowy performance Krzysztofa Kuczkowskiego – teksty, Marcina Kulwasa – muzyka, kompozycja, reżyseria całości widowiska.

czwartek, 17 września 2015

Recenzja tomiku Kutabuk na portalu Latarnia Morska

Portal Latarnia Morska zamieścił recenzję tomiku Kutabuk. Pani Jolanta Szwarc odradza czytanie tej książki starszym paniom. Nie wiadomo dlaczego 37-letni młodzieniec poszatkował prozę na wersy i przy okazji pogubił przecinki. Najgorszy w zbiorze okazuje się tytułowy poemat, a ja chodzę w krótkich spodenkach i uganiam się za piłką. Muszę przecież rozładować swoją nadmierną motoryczność.W międzyczasie gryzdam.


wtorek, 8 września 2015

Pan Namiocik na tropach Winnetou

Znużył mnie upał, więc zaraz zasnąłem. Autobus utknął w korku  na prawie dwie godziny. Obudziła mnie burza, pioruny, ulewa i Japończycy robiący zdjęcia - ich ekstremistyczny, wyposażony w aparaty turyzm. Ilekroć na nich trafiam w swoich podróżach - przypominają mi postacie z ich komiksów, mangi - wielkie oczy i rozdziawione wąskie usta. A miejsca prawdziwie nieskażone, niezbanalizowane - są miejscami bez Japończyków. 

Na pierwsze ślady wojny sprzed lat dwudziestu trafiam w Karlowac. Muzeum, z czołgami i innym sprzętem wojskowym. Karlowac jest ponury, mroczny jakby odcięty od dopływu pieniędzy, który widać wszędzie w drogiej Chorwacji. Na murach napisy: "Ante Gotovina - bohater, a nie zbrodniarz!" Widzę też ślady walk na domach, zwłaszcza gdy zaczyna się teren, który był kiedyś Republiką Krajiny. Niewysokie wzgórza, pokryte lasem, w którym wsie są poukrywane tak, że miejscami zdaje się prawie bezludnym. Wychodzi słońce, jest pięknie. Patrzę na Japończyków. Śpią. Pootwierali buzie jak rybie pyszczki. Śpią ich aparaty, flesze. Jestem w czasie, którego nie ma. I którego już dla nich nie będzie. Obudzą się w Plitwicach, podrepczą do hotelu, przywiozą setki zdjęć z wodospadów. 



Ale najbardziej Plitwice kochają chyba Niemcy. O tym świadczą te wszystkie Zimmer Frei po drodze. Tu przecież kręcono Winnetou. Są knajpy nawiązujące do ekranizacji powieści. Są albumy dokumentujące filmowe plenery, są filmy na youtube, gdzie Niemcy podążają śladem wodza Apaczów. 

I ja wychowałem się na książkach Karola Maya. Nie pamiętam, co w ramach handlu wymiennego dałem za pocztówkę z Pierrem Brice. Nie wiem nawet, czy oglądałem wtedy któreś z tych ekranizacji... Bo w tamtych czasach wiedziało się o istnieniu jakiegoś filmu i można go było nie zobaczyć przez lata. Nie było video, nie było Internetu, ani tym bardziej youtube. Były tylko dwa programy telewizyjne. Nasz Neptun był czarno-biały, więc nawet jeśli kiedyś widziałem Skarb w srebnym jeziorze, to nie znałem turkusowego koloru Plitwickich Jezior, po których śmigały kanoe. Pocztówka była czymś cennym jak jakiś znak z innego świata. Jeszcze nie nadeszła era VHS, choć już krążyły legendy o Rambo i Kommando. A na Maya ciężko się było załapać w szkolnej bibliotece. Bibliotekarka podsuwała więc Longina Jana Okonia i Yacta Oyę. I też było dobrze. Ojciec pokazywał swoje górskie buty i mówił: "to są buty starego trapera". Nie widziałem większej różnicy między nim, a postaciami z tych książek. Chociaż oni spali w amerykańskiej puszczy, a on wędrował przez Wyżynę Krakowsko-Częstochowską. Też postanowiłem zostać traperem. Marzyłem, żeby być. Mądry wybór. Gdybym marzył, żeby mieć - pewnie miałbym zawsze za mało. 




Pierre Brice umarł w czerwcu. A ja puszczałem sobie filmy z nim w kinie domowym - tandeta tych strojów, ich dziwna teatralność, pstrokatość w idyllicznym chorwackim krajobrazie zamieniała opowieść na ekranie w to, czym była na papierze - jakąś baśń oderwaną od rzeczywistości. To była wersja z dubbingiem. Winnetou nie chciał mówić po niemiecku, nauczył się polskiego.  

Camping nazywał się Bear, ale nie spotkałem tam syna łowcy niedźwiedzi, tylko sympatycznych właścicieli, którzy na wejściu poczęstowali mnie rakiją. Byłem jednak dla nich tylko jednym z setek turystów przewalających się przez Plitwice, w dłuższe rozmowy się nie wikłali. Do Plitwic było stąd dobre osiem kilometrów. Kolejka do parku była horrendalnie długa, a bilety tak drogie - że w ramach kompensaty napływałem się łódką i najeździłem ciuchcią jak dwunastolatek, jak masowy debil. Szło się w tłumie po tych mostkach, oglądało się cudowne turkusy wody, dziesiątki wodospadów, wodę znikającą w dziurach między korzeniami niczym w dziwacznych wirach na pułapie leśnego runa. Byli tu wszyscy turyści z wielojęzycznego Babilonu. Byli i Polacy. 
-Poczekaj, niech to bydło przejdzie! - powiedział ojciec do swojego synka.
Przeszedłem. 
Veni, vidi. Auf Wiedersehen, Winnetou. 



czwartek, 3 września 2015

W Zagrzebiu


            Pierwszym wspomnieniem Zagrzebia jest burza na ulicy Petrinjskiej - wychodzę na mały balkonik wiszący parę pięter nad jezdnią i patrzę w ten deszcz, na ludzi w knajpce naprzeciwko. Trzaskają pioruny, szumi ulewa - a ten Zagrzeb jest niedopowiedziany, jeszcze może być wszystkim.


Chciałoby się trwać w tym niedopowiedzeniu, ale następnego ranka wyjdzie się na ulicę. Co się zobaczy? Zadrzewiony Trg Kralja Tomislava wiodący do centrum i - w niedzielny ranek - pary z zespołów folklorystycznych na alejach parku. Swojskość środkowej Europy. Piętrowość centrum - gwarny Dolny Grad i pustawe uliczki Górnego. Feerię świeżych barw na bazarze i mnogość knajpianych ogródków. Wspinać się można na wzgórze, oglądać paradną zmianę warty. Z konnym patrolem, z biciem w barabany. Jej wystawność jest proporcjonalna do młodości Chorwacji. Bo Chorwacja jest młoda, choć jej kultura stara. Miasto też stare, szacowne, z tym posmakiem średniowiecza, ale i z centrum dziewiętnastowiecznym, z tramwajami et cetera. No i dość świeża stołeczność.



W katedrze, w centralnym miejscu, grób kardynała Alojzijego Stepinaca, którego Jan Paweł II ogłosił błogosławionym. I widać, na czym buduje się polityka historyczna Chorwatów - na tej właśnie postaci. Ostatnio papa Franjo (tak się mówi tu na papieża Franciszka) po protestach Serbów wstrzymał jego kanonizację. Czym się kierował polski papież postępując odwrotnie? Widział w kardynale zapewne patriotę, antykomunistę, takiego chorwackiego Wyszyńskiego. I jedną decyzją zapewnił sobie w tym kraju serdeczną pamięć. Gdy poczytać trochę więcej o życiu Stepinaca, zdaje się, że można z pozostawionych cytatów oraz skrajnych opinii ulepić kilka postaci. Jedne są jasne, drugie ciemne. Szczególnie z czasu II wojny światowej, gdy niejednoznacznie wyglądała polityka ówczesnego arcybiskupa wobec ustaszy. Tak jest zawsze - gdy w jednym miejscu krzyżują się polityczne, religijne i narodowe interesy i gdy szuka się postaci wyrazistych, wszystkim znanych... Tego nie wiem jeszcze, ale przeczuwam, krążąc kilka godzin po centrum Zagrzebia i czekając na autobus do Jezior Plitwickich. Wyjadę z przeświadczeniem, że czuję się dobrze i swojsko w tym mieście.




sobota, 29 sierpnia 2015

W Wiedniu

Wiedeń jest mały. No tak, co znaczą niespełna dwa miliony przy dwudziestu, takiego - dajmy na to -Stambułu. Wiedeń nie jest już jedną z wielkich europejskich stolic. Tak jak zmalała Austria, tak skurczył się nieco i Wiedeń. Jakby zamienił się w trochę większe, rzetelne, spokojne miasto wojewódzkie. Miasto mające w sobie uniwersytecki posmak, nieokreśloną nostalgię snującą się po uliczkach i klombach. Co rusz trafia się na dom kogoś wielkiego, tu Mozart, tam Haydn. Dorożki czekają na Japończyków. Obraca się tarcza starego zegara w obiektywie turystów. Idą – z tymi różdżkami, na końcu których umieścili smartfony. Przeglądają się w nich, wrzucają selfie na facebooka, są cały czas po drugiej stronie ekranu. Ale są też momenty wyłamujące się grotesce. W parku, przy pomniku kompozytora, nie wiem już którego, zatrzymuje się chiński chór. I zaczynają śpiewać – jak na koncercie. Słucha ich kilku emerytów, którzy przycupnęli na ławkach. Nie przyrządzajmy jednak folderowych wiedeńskich obrazków – bo przecież pierwszy obraz zapisany w pamięci po wyjściu z pociągu – to muzułmanki jedzące lody. I myśl – jednak go zdobyli! Kto? Obcość osiadła na stałe w Wiedniu. I Wiedeń mniej ortodoksyjno-europejski się stał, rozmył się trochę, zmiksował. Taki zresztą wydaje się ciekawszy, ma w sobie jeszcze jakąś nieopowiedzianą opowieść.


Nie wchodzę do muzeów, jestem tu tylko przejazdem, co zresztą za korzyść z samotnego oglądania obrazów – choćby był tu na czasowej wystawie Rembrandt, Picasso, Monet. Gdy pożyje się trochę, zna się mechanizm zapominania. To coś, czego nie znałem będąc jeszcze licealistą – wtedy myślałem, co zobaczę, będzie już na zawsze moje, będzie jak wczoraj. Gówno prawda, wycieka, uchodzi, umyka. I sam dla siebie piszę, żeby nie zapomnieć. Flanowanie więc. Poddanie się czasowi, surfowanie z ulicy na ulicę, z parku do parku, spod pałacu na trotuar wychodząc. Jedzenie w chińskim barze, obczajone krany z wodą pitną. W tym upale to ważne. Nie ma skarp nad Dunajem, niskie tu są brzegi. Ale… Wienier Prater! Wielka aleja kasztanowców, cudnie tu musi być jesienią. Pobliski lunapark i to dziwne doświadczenie– ulotność, fasadowość wesołomiasteczkowej dykty połączona z wrażeniem trwania, jakiejś staroświeckiej kiczowatej ludyczności.

Oczywiście – odzywa się też ten Polak wyuczony w szkole, który zna kierunki świata, który wie, co i jak do ojczyzny się odnosi. Pamiętaj – to jest stolica zaborcy! I patrzę na Hofburg, myśląc jak malutki przy nim jest Zamek Królewski albo Wilanów. Ale i to tutejsze imperium padło. Chyba nie było takie do końca złe – ktoś tam do niego tęskni. A gdy rozmawiałem z rodakiem, który pracował tu jako woźny – gdy słuchałem, jak narzekał, że mógł nie wyjeżdżać z Polski, pomyślałem, że tęsknił za tym Wiedniem, który jeszcze za komuny mógł być ziemią obiecaną. Podzielałem jego żal. Na polskich buraków, którzy nocują za w tym mieście za dwadzieścia euro i mają się za jakieś wielkie paniska.


Było już po zmroku, gdy oswoiłem to miasto i uznałem za przyjazne. Trafiłem na kwartał muzeów, gdzie na wygodnych kamiennych siedziskach zalegali młodzi ludzie. Część przesiadywała w oficjalnych ogródkach, ale druga grupa przyszła tu ze swoim alkoholem i siadali tu  także wprost na chodniku, na murkach i schodach, śmiali się, rozmawiali, pili wino, grali w szachy. Wszystko odbywało się w spokoju, który nie zmierzał w stronę pijackiego darcia mordy. Był relaks, ale nie było hulaszczo. Gdy ruszyłem na rozległy trawnik niedaleko pałacu cesarzy, zastałem tam też luz, jakiś polowy klub, didżeja, taki beczkowóz z muzyką i kilka młodych ciał podrygujących w rytm na chodniku. Kawałek dalej, na trawie - koce, kobiety z niemowlętami na rękach, w tym ciepłym letnim wieczorze. Otworzyłem puszkę piwa. 


Było ok, ale byłem tu tylko przejazdem i uśmiechałem się do swojego jeszcze nieznanego mieszczącego się w drodze celu. Nie przyjechałem do Wiednia. Przyjechałem tu po drodze. Ale kiedyś może do samego Wiednia też przyjadę. I też będzie dobrze. 

wtorek, 25 sierpnia 2015

Po przejściu Bośni i Hercegowiny

Iść, żeby iść, zobaczyć z bliska, przeżyć, przemierzyć. W swoim tempie. Żadnych innych założeń nie miałem wyruszając do Bośni i Hercegowiny. Przyznaję, wybierałem miasta, które obiły mi się o uszy w liceum. Dwadzieścia lat czekały Bihać, Mostar na to, żeby zamienić się w mojej głowie w konkret. Ale najważniejsze jest to pomiędzy. Nie czujesz przestrzeni niedużego europejskiego kraju przemierzając go samochodem, nawet rower wydaje się za szybki. Siedemnaście dni - taki jest pieszy rozmiar Bośni i Hercegowiny. Po powrocie oczekują od ciebie opowieści "z dreszczykiem", w końcu tym stała się Bośnia w oczach świata - wcieleniem koszmaru z przeszłości, który śledzi się w telewizji. I choć minęło już dwadzieścia lat, choć turyści odwiedzają główne miasta, to idąc drugorzędnymi i trzeciorzędnymi drogami trafia się na wypalone domy z kręgosłupami kominów, na drzewa rosnące w tych ruinach i zwały śmieci. Z rzadka jedynie można trafić na czerwoną tabliczkę informującą o polach minowych. Wszystko to z górami w tle. Raz są to góry mające kolor spuchniętej zmokniętej zieleni, nisko zawieszonych mgieł, raz góry suche pokryte nieprzebytym niskim lasem kolczastych krzewów, innym razem jeszcze monumentalne sylwetki szczytów alpejskiego typu. I nie da się tej ziemi podzielić, bo idzie to tak: dolina, miasto, wioska, wioska, wioska góra, zejście, dolina, góra, rzeka, miasto, wioska, wioska. Muzułmanie, Muzułmanie, Serbowie, Serbowie, Serbowie, znowu Muzułmanie i znowu Serbowie, Chorwaci, Chorwaci, Chorwaci i Muzułmanie po dwóch stronach drogi, w jednej wsi. Cerkiew, cerkiew, kościół, meczet. 
Gdy inność jest bliska wszystkie cechy narodowej kultury ulegają wyostrzeniu. Stają się walką o byt, o ja.  I tu właśnie zrozumiałem mentalność, nazwijmy to - kresową. Tu wszystko jest bardziej. Mocniej. I też to - gdy sąsiad przyjdzie do ciebie z karabinem musisz mieć swój karabin. Nie oglądać się na leniwe ruchy wielkiego dalekiego świata. Na jutro. Może nie być jutra. Jutro może być za późno na cokolwiek.
-Ile masz lat? 
-Urodziłem się w 1996, rok po wojnie.
Jak mam to tutaj opisać? 



piątek, 17 lipca 2015

Recenzja tomiku "Kutabuk" na blogu Krzysztofa Kleszcza

Na blogu Biała Fabryka Krzysztof Kleszcz zamieścił recenzje tomiku "Kutabuk". Artur wybrał osobliwą, niezrozumiałą dla mnie - prowadzącego raczej siedzący tryb życia. "Moja droga wąska, drzewo rozłożyste. Chorągiew na wietrze, księżyc wśród gwiazd" - wyobrażam go sobie śpiewającego piosenkę Armii, opętanego drogą, owiniętego szosą. - napisał autor bloga. Krzysztof cytuje Dom przy moście: 


Ja od siebie bym dodał inny utwór Armii - Jeżeli


poniedziałek, 6 lipca 2015

Boso do Kątów Rybackich

Kilka widziałem mórz, ale im więcej widziałem, tym bardziej doceniam nasz poczciwy Bałtyk. Są morza o bardziej efektownych brzegach - z wysokimi klifami, fiordami, malowniczością wżynających się w ląd zatoczek, morza o kolorach tak intensywnych, że pocztówki niewiele kłamią.  A jednak czy gdzieś czuję się lepiej niż w przestronnych zarastających wydmy sosnowych laskach?  Jagody i mchy obrastają miękko ziemię, od jasnej ścieżki odcina się wyraźnie pancerzyk żuka gnojarza. Nie pisze się już dzisiaj sielanek, ale moja byłaby właśnie taka – w takim rozgrywała się pejzażu gdzieś w schyłkowych latach osiemdziesiątych albo wczesnej fazie następnej dekady. Gdy widziało się już wiele plaż – docenia się piaszczystość tych bałtyckich i chroniony wszędzie w Polsce pas wydm. Pierwszy raz poczułem to na Łotwie, gdy widziałem jak hotele w Jermali wyrastają wprost z plaży. Widziałem też inne twarze Bałtyku – wybrzeża szkierowe w okolicach Karsklony i cudowne wysepki tamże. Pewnie jeszcze inne twarze naszego morza będę chciał poznać, żeby znać je ze wszystkich stron (ale czy np. szwedzkie morze jest nadal nasze?) Tymczasem sobotnia wycieczka z Mikoszewa do Kątów Rybackich to był oddech dla stóp rozchlapujących przybrzeżną wodę. Morze w ten upalny dzień było właściwie nieruchome. Dobrze się spało w jego obecności. Z kolei powrót wąskotorową kolejką dawał poczucie filigranowości podróży. Była to podróż w miniaturze – w sam raz na rozmiar Mierzei. Przyjemny wiaterek w otwartych wagonikach.


 (Tak wiemy co prawda, że – mijamy stację Sztutowo-Muzeum. I obóz Stutthof. Można i dzisiaj nie znając bezpośrednio żadnej wojny bawić się tym motywem. Na ważnym temacie budować własne, w sumie trywialne konstrukcje. Ale po co? Z Różewicza wybieramy dzisiaj „Jak dobrze” zamiast „Warkoczyka”.)

wtorek, 30 czerwca 2015

Publikacja w amerykańskim piśmie literackim "Lake Effect"

Dwa moje wiersze z debiutanckiego tomiku Commodore 64 zostały opublikowane w piśmie literackim "Lake Effect" wydawanym przez Penn State University. Autorem tłumaczeń jest amerykański poeta Daniel Bourne. Myślę, że student filologii polskiej na UG, który kiedyś napisał te wiersze, nie myślał, że zawędrują one aż za ocean. Dzielę z nim radość i zwyczajnie się cieszę:)

niedziela, 21 czerwca 2015

Kutabuk, Sopot 2015.

Ten moment, gdy trzyma się w ręku swoją właśnie wydaną książkę zawsze ma w sobie ślad tej dawnej młodzieńczej ekscytacji. Byłbym nieszczery, gdybym udawał, że ta prawidłowość mnie nie dotyczy. Jeśli jednak zostawiło się za sobą tych książek już kilka, to się wie, że samo posiadanie pachnącego druku nie jest celem. Są co prawda masturbanci, komiwojażerowie – dla których z chwilą, gdy zobaczą się wydrukowanych w określonej ilości egzemplarzy, zaczyna się najważniejsze - szał konsumpcji swojej własnej książki, teatr bycia autorem. W tym układzie pisanie jest tylko dodatkiem, żeby utrzymać się na powierzchni. Już dobre parę lat temu uznałem, że pisanie 5-6 wierszy rocznie, to nie powód, żeby być na "towarzyskim" etacie. Szkoda na to czasu.

Pisanie to nic więcej jak jeszcze inna życiowa czynność, jak oddychanie, maszerowanie. Wydanie książki przypomina zdobycie jednego ze szczytów wyrastających z wysokiej grani. Widok stąd jest rozległy. Widać to, co się przeszło i to, co dopiero przejść trzeba. Ale gdy trzymamy w ręku książkę już jesteśmy kawałek za szczytem, już schodzimy, by za jakiś czas znów podjąć wspinaczkę. Książka wydana jest tak naprawdę nagrobkiem; pieczęcią na przeszłości, punktem orientacyjnym. Puls pisania jest już wtedy gdzie indziej. Gdzie? Okaże się za lat kilka.

Wydałem zbiorek wierszy, które pisałem dawno, czasem tak dawno, że trochę już obcy jestem dla siebie. I dobrze. Część z nich przeżyłem już wielokrotnie, gdy koncertowaliśmy z Kutabukiem. Tomik jest załączony do najnowszego numeru „Toposu”, który jest już w Empikach. Teraz wydarzyć się może wszystko łącznie z tym, że przestanę pisać wiersze.


niedziela, 7 czerwca 2015

Pan Namiocik i lasy Lęborka

Kiedy wsiadłem przez pośpiech do innej eskaemki trwały procesje Bożego Ciała. Wysiąść trzeba było w Wejherowie, bo pociąg nie jechał dalej, a czekać tu dwie godziny nie było na co. Zatem w las. Odnalazła mnie rowerowa droga idąca zachodnimi obrzeżami parku krajobrazowego i dzięki temu na mapie swojej dodałem kilka kółek. Na przykład Ustarbowo. Wcześniej jednak zajrzałem do Rezerwatu Lewice. Po rozpadającej się drewnianej ścieżce dydaktycznej dostałem się na pomost skąd widać było torfowiska. A potem las opuściłem.  To chyba tu, w okolicach Sopieszyna, bo już zapominam powoli gdzie, trafiłem na szpalery klonów obramowujące drogę. To jest naprawdę wspaniały widok, kiedy wychylając się zza wzgórza widzisz w dole domy Sopieszyna i otaczające lasy. A potem znów w te lasy, nad jezioro Pałsznik, jezioro Wygoda, w światy lobeliowe, morenowe ścieżki. Aż po Bieszkowice, po biwak skryty na pustych jeszcze ścieżkach jagodziarzy.

Rano ścieżki wyprowadziły mnie z lasu na okupowane przez wędkarzy jeziorko, staw właściwie w Okuniewie. Stara droga do Kamienia, rzut oka na jezioro Kamień i dalej marsz do Szemudu, do stolicy gminy. Mają tu nawet supermarket. Tu i w sąsiedniej gminie Linia widać fundusze unijne. Jednak kraj się zmienia. Widziałem rowerowe ścieżki do podstawowych szkół, dużo nowych domów, tego architektonicznego chaosu zmieszanego z resztkami starych chałup. Czego zazdrościłem Skandynawom? Ich architektonicznej konsekwencji. Polska nawet jeśli robi się zamożniejsza z wyglądu, to jakoś tak nieskoordynowanie, psując swój krajobraz, nie wszędzie oczywiście, ale jednak. I kolejne kółka na mapie – Głazica, Częstkowo, Smażyno ze swoim kościołem, Pobłocie, Strzepcz. Tu i gdzie indziej był to kraj papieży. Papieży mniejszych i większych, mniej lub bardziej foremnych, ale wszyscy byli Polakami, świętymi Janami Pawłami Drugimi. Piękna była dolina Łeby w okolicach Strzepcza – dlatego posnułem się wokół. Byłem i w Miłoszewie, i w Głodnicy. Tu zachowało się więcej starych kaszubskich chat. A potem trafiłem pod poligon Marynarki Wojennej RP, zostałem ostrzeżony przed strefami ostrego strzelania, miejscami, gdzie może spotkać śmierć na miejscu. Ale zero widziałem żołnierzy. Za to jak dowiedziałem się od Kuby, akurat płonął gdyński port. Normalnie widziałbym to z okna, ale byłem tutaj w lesie, więc nie widziałem nic. Skierowałem się przez Tłuczewo do Osieka, a potem w las, na nocleg. Co wiedziałby człowiek piśmienny, który czytałby tylko ogłoszenia w małych wioskach? Wiedziałby z obwieszczeń, że na urząd prezydenta kandydują Duda Andrzej Sebastian i Komorowski Bronisław Maria. Że istnieje zagrożenie wścieklizny. Że w parafii odbywa się wieczornica poświęcona Papieżowi. Pomyślałem, że niedocenionym wieszczem jest Fredro. I jakby było fajnie, gdyby jak u niego – Cześnik jednak pogodził się z Rejentem. Były też inne ogłoszenia: „Poroże kupię. Jelenia, daniela, rogacza”. Posikać się można.

Gdzieś w głębokich lasach rozbiłem swój namiocik. Ptaki idą spać o dwudziestej drugiej. Na jakieś cztery godziny. Między drugą a trzecią budzą się pojedyncze głosy. A o czwartej już las cały rozświergotany. Ruszyłem z buta już o piątej. Po co przewracać się z boku na bok, skoro można iść? I szedłem i szedłem i szedłem. Przez Łówcz, Nawcz, Rozłazino do Dąbrówki Wielkiej, przez którą piętnaście lat temu przechodziliśmy z Phantomem. Potem Lubowidz, jezioro, kicanie przez mokradła i pożarta przez las linia kolejowa. A potem Lębork w samo południe. Gyros na plastiku, disco polo, jednoręcy bandyci. W teledysku jakaś Venus spaceruje na tle kaktusów: https://www.youtube.com/watch?v=VZDnATYN8MM

Tak było w te czerwcowe dni, kępy lasu, zielone płaty pól, żółte plamy żarnowca. Kapliczki przy drodze. Krzyki żurawi. Pełne małych bocianów gniazda. Brodzące czaple. Ucieczki saren, zajęcy. Moje do własnego kraju ucieczki. Kolejne kilometry. Coś z sielanki, coś z groteski.

poniedziałek, 18 maja 2015

Notka z Brzegu

Wystarczy wyjechać 40 km poza Wrocław by znaleźć się w innej Polsce. Odpadające tynki poniemieckich kamienic, ponure plomby, mieszkania po 2.5 tysiąca za metr. Z miast takich jak Brzeg młodzi ludzie uciekają po maturze. Jedyna młodzież, którą można tu spotkać to gimnazjum i liceum. Knajpy w weekend pustoszeją koło północy, duże piwo kosztuje pięć złotych. Życie jest tu tańsze, żeby jeszcze dało się żyć, utrzymać stan posiadania. Ale przyszłości raczej tu nie widać. Przeszłością jest zamek, wystawa lamp naftowych, dziwaczny panteon na dziedzińcu – z groteskowymi popiersiami Miłosza, Herberta, Turowicza. Repliki grobowców Piastów Śląskich, trumny książąt, obrazy Willmanna. Organizacja w tym mieście imprezy pod szyldem Poeci dla Tybetu, to wyraz szlachetnej donkiszoterii. Raz – bo literatura dawno już nie przekracza progów wyborczych w sobotnie popołudnia. Dwa – kogo w tym mieście, a w zasadzie każdym polskim mieście może obchodzić Tybet? Skończyło się tak, jak można było się spodziewać. A jednak twarz Radka pozostała taka jak przedtem, a on sam nadal był duszą towarzystwa. Gdy mówił o tym, że wydawał ogólnopolskie pismo literackie, by ostatecznie powrócić do rozpowszechnianego w PDF artzinu obracał to w żart. A przecież coś się przez te dwadzieścia lat zmieniło; przecież w latach dziewięćdziesiątych można było skrzyknąć w takich miastach jak Brzeg grupkę zainteresowanej kulturą alternatywną młodzieży, kilka lokalnych talentów, stworzyć jakieś środowisko dla artystycznych działań. Jeśli za coś nie lubię Polski, to między innymi za to, że tacy ludzie jak Radek mają w niej tak niewiele do powiedzenia, to znaczy tak niewiele daje się im miejsca, aby mogli się wypowiedzieć w pasmach medialnych. Tak sobie myślałem, a on przygrywał sobie na gitarze do wierszy o Tybetańczykach, w tle zaś pojawiały się slajdy z Lhasy.  Chciałem napisać notkę o mieście, ale to on przecież jest dla mnie tym miastem, wszystkie wspomnienia stąd były związane z nim. I tak już zostanie. 

czwartek, 14 maja 2015

Kutabuk - prequele, dalsze ciągi, powroty

"Kutabuk" zanim został zapisany miał wiele oralnych wersji. Jedną z nich przypomniał na swoim blogu Radek Wiśniewski, z którym uczestniczyliśmy w festiwalu Pora Poezji w Olsztynie (1-3 marca 2007). Można jego zapis traktować jak prequel. Wersja Radka była spisana z pamięci. Przeczytacie ją tu: http://jurodiwy-pietruch.blog.pl/2015/05/14/artur-nowaczewski-show-notatki-z-wczesnej-wiosny-2009/ i dowiecie się np. z czym jadłem kanapki o 2.20 w nocy w Krępie Kaszubskiej podczas sławetnego treningu, który odbywaliśmy z Phantomem przed lęborską edycją harpagana. 
Już pojutrze zagramy z Kutabukiem w Brzegu. To tam właśnie pojechałem, gdy już zszedłem z zaśnieżonej Szyndzielni.

w dole blade widmo świateł Bielska
myślę: ona odejdzie
nie możesz jej zatrzymać
nie możesz zatrzymać siebie,

wstań i idź.

- tak kończył się Kutabuk. Oczywiście wstałem i poszedłem. 

sobota, 2 maja 2015

Kutabuk do posłuchania i do poczytania

Płyta Kutabuk wydana na przełomie 2011 i 2012 roku zawierała siedem utworów. Na youtube dostępne są dwa z nich. Pytany jestem, czy Kutabuk nadal działa. Tak, oczywiście. Repertuar, który wykonujemy na koncertach tylko w niedużej części pokrywa się z tym, co ukazało się na płycie. Relacja z jednego z naszych ostatnich występów (Kutabuk.Barokowe echo w punkowej litanii) - znalazła się w "Toposie" (2015 nr 1).  Jej autorem jest Piotr Józef Maksymowicz.



poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Kutabuk zagra dla Tybetu

16 maja o godz. 19 w Brzegu  (Niezależny Ośrodek Kultury Herbaciarnia) zagrają  dla Tybetu Kutabuk oraz One Man Riot Rangzen Band. Dzień wcześniej w Miejsce Bibliotece Publicznej w Brzegu Radosław Wiśniewski poprowadzi spotkanie z niżej podpisanym jako autorem "Dwóch lat w Phenianie" i nie tylko. Plakat zdarzenia poniżej:


czwartek, 16 kwietnia 2015

O zamachu w cerkwi Sveta Nedelja w Sofii - artykuł na łamach "Gościa Niedzielnego"

Mija dziś 90 lat od zamachu na cerkiew Sweta Nedelja w Sofii. To największy zamach terrorystyczny do czasów World Trade Center. Mój tekst o tym wydarzeniu w aktualnym wydaniu "Gościa Niedzielnego" (16./2015) - fragment do wglądu tu : Zapomniany zamach

środa, 8 kwietnia 2015

Gdańskie tożsamości. Eseje o mieście


Ukazała się książka Gdańskie tożsamości. Eseje o mieście pod redakcją Basila Kerskiego. Zawiera ona eseje 17 autorów (Mieczysław Abramowicz,  Paweł Adamowicz, Stefan Chwin, Jacek Dominiczak, Wojciech Duda, Jacek Friedrich, Paweł Huelle, Basil Kerski, Jacek Kołtan, Peter Oliver Loew,  Antoni Libera, Artur Nowaczewski, Antoni Pawlak, Krzysztof Pomian, Donald Tusk, Jarosław Zalesiński, Zbigniew Żakiewicz). W publikacji przedrukowano w niej mój tekst z 2008 roku Pejzaże miejskiej melancholii. Wydawcą jest Instytut Kultury Miejskiej.

Książka do nabycia np.  TU

piątek, 3 kwietnia 2015

Na marginesie Marka Nowakowskiego

Dopiero po wielu latach doszedłem do przekonania, jak bardzo jednak byłem przez tamten czas zdewastowany. Zniewolenie wdarło się w umysł, zatruło wyobraźnię, niewidzialne cugle trzymały mnie na uwięzi i choć widziałem zło i czułem jego skutki, nie zdołałem tego, co pisałem, wypiętrzyć, unieść wysoko, jak marzyłem, i przez to uczynić doskonalszym, trwalszym, bardziej porażającym. Grzęzłem tak często, zapadałem się głęboko. To były koszty. Już do końca nie dam rady. Szkoda.

Marek Nowakowski, Dziennik podróży w przeszłość, Warszawa 2014, s. 158.

To jedne z ostatnich słów zapisanych przez Marka Nowakowskiego. Marzył, żeby unieść swoje pisanie wysoko, ale ono wodziło go po knajpach, zakazanych rewirach, melinach. Zapisywało czyjeś marginalne życie, zaczynało się tam, gdzie odpadał tynk, gdzie spadały ludzkie maski. Żył, pisał obok systemu, z czasem coraz bardziej przeciw niemu i nigdy nie dał się upupić ani kupić. Nie wiem, czy jego zmagania, jego porażki, jego usiłowania nie są ważniejsze niż to, co udało mu się ukończyć, domknąć?

Są ludzie, który otrzymują siebie za darmo i zawsze siebie już powtarzają i są tacy, którzy całe życie biją się o siebie, mozolnie, przez wygrane, przegrane, pyrrusowe remisy.  Grzązłem – pisze Nowakowski. Wszyscy grzęźniemy, nie grzęzną jedynie ci, którzy siedzą po uszy w gównie. Gówno zapycha im uszy, gówno w ich oczach, gówno w słowach. Gówno w ustach. Gówno jak puenta. Jak znak przestankowy. Gówno prawda.  Są tacy, którzy mogą mówić cokolwiek. Ich słowa śmierdzą gównem. Nawet gdy używają cytatów.

Zatem szarpaniny Pana Marka są na wagę czystego kruszcu. Jako przesłanie jego ostatnich książek wypływa myśl, że o siebie trzeba walczyć, siebie trzeba wywalczyć. Inaczej już nie będzie. 

poniedziałek, 23 marca 2015

Z wędrówek po youtubach - odcinek 1 The Ukrainians - Чекання

Zwykle puszczam u siebie w domu muzykę różnych braci Słowian, co powoduje u gości reakcje łagodnie mówiąc chłodne. Jakby angielszczyzna była koniecznym składnikiem dobrej muzyki. Doceniam mowę Albionu, ale nie mam zamiaru się poddać angielskojęzycznemu internacjonalizmowi. O wiele bardziej interesuje mnie przechodzenie na drugą stronę językowego lustra w obrębie jednej rodziny. Tu dopiero możesz porównać słowa, smakować drobne różnice brzmień albo domyślać znaczeń. Gdy uczęszczałem do szkoły z wykładowym rosyjskim po raz pierwszy znalazłem się po drugiej stronie lustra. Było to o tyle radykalne przejście, że od razu zacząłem myśleć w tamtym języku. Nie rozwijałem później tej z rosyjskim znajomości. Ale pozostała łatwość chwytania innych słowiańskich języków. Przydaje się to w poezji, bo poezję łowi się na słuch, łapie rytm etc. Dlatego tak nuży mnie wordowska wierszowana twórczość dzisiejszych katatonicznych nudziarzy. Mniejsza o to. Czasem zapytał mnie ten i ów, o czym jest dany tekst. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem w środku tekstu, podczas gdy on - zupełnie na zewnątrz. I tak przeszedłem naturalnie do amatorskich tłumaczeń. Będę tu je od czasu do czasu zamieszczał.

Odcinek 1 - 

The Ukrainians - Чекання

The Ukrainians słucham od wielu lat, z niejakim zdziwieniem skonstatowałem, że ich piosenki mają raptem po kilka tysięcy wejść na youtube. Zespół pochodzi z Wielkiej Brytanii, a ich muzyka to mieszanina punka i ukraińskiego folku. Wokalista nie za bardzo zna ukraiński, ale ma to swój urok, jakby nie przymierzając, mówił jakimś językiem elfów. Utwór, który dziś wrzucam jest coverem Velvet Underground (Venus in Furs). Ale tekst ukraiński jest zupełnie o czym innym. O ile oryginał jest dość perwersyjny, tu mamy czułą spowitą mgłą piosenkę o górach. 

Tekst ukraiński jest tu: http://www.pisni.org.ua/songs/8101950.html
(jeśli ktoś czyta cyrylicę może sobie poczytać).

Tu do odsłuchania piosenka:




A tu możesz przeczytać o czym to:

Już nachodzi noc, mgły wata,
Pusto, cicho na wodzie,
Ledwie słychać głosy ptaków
I nie widać łodzi.
A tu ciecze, ciecze cicha rzeczka
Szumi zielony gaj,
Tam teraz przyroda rozkwita
Do świtania zaczekaj.

Refren:
Wezmę ciebie w góry,
Tam znajdziemy cudowny kraj,
Popatrzymy na połoniny,
Na czarowny, niezmierzony raj

Za górą kryje się słońce,
Raptem zimno na dworze,
Kłębią się ciemne myśli
I kurczą drogi.
Lecz nie pora się smucić,
Teraz w nas trwa ciepło,
Wczesnym rankiem się rozchmurzy,
Opadnie rosa.

Refren:
Wezmę ciebie w góry,
Tam znajdziemy cudowny kraj,
Popatrzymy na połoniny,
Na czarowny, niezmierzony raj

Już nachodzi noc, mgły wata,
Pusto, cicho na wodzie
Ledwie słychać głosy ptaków
I nie widać łodzi...

wtorek, 10 marca 2015

Nowe recenzje Dwóch lat w Phenianie - Twórczość, Topos, Arterie, Autograf


Już zapomniałem o Dwóch latach w Phenianie, a tymczasem sypnęło recenzjami tej książki.
W „Twórczości” nr 3/2015 Paweł Michał Wiśniewski pisze:

Jeśli więc nie reportażem, to w takim razie czym są Dwa lata w Phenianie? (…) są próbą rozliczenia się z dzieciństwem, „czasem, który się dłużył” i jednocześnie smutnym uświadomieniem sobie dorosłości, „czasu, który ucieka”. Bohater nie może się pogodzić z przemianą, jaka w nim samym zachodzi, czy to na skutek pobytu w Korei, czy też wewnętrznej walki, toczonej między chłopcem a mężczyzną.

W „Toposie” nr 1/2015 wtóruje mu Barbara Sokołowska, która zauważa:

Nowaczewski wie, że nawet jeśli doświadczył koreańskiej rzeczywistości, to na specjalnych warunkach, „jakby eksterytorialnie”. Nie poznał komunistycznego piekła, więc jego wspomnienia, zaznacza, nie mają wymiaru sensacyjnych, ale i dramatycznych doniesień z gułagu, miejsca prześladowań, drastycznych ograniczeń wolności. Poruszał się po wytyczonych drogach, bo Phenian był miastem zamkniętym – ale jako dziecko nie wiedział o tym. W obrębie wyznaczonym wszystko funkcjonowało prawidłowo, mechanizm się sprawdzał (…) To, czego dziecko nie umiało nazwać, spostrzec, widzi już dorosły. On interpretuje, dookreśla, nazywa. Cóż inny zupełnie jest poziom postrzegania świata przez chłopca, inni przez mężczyznę. Odczucia dziecka rozmyły się, a próby przywołania ich, odpomnienia, wydają się być czasami daremne.

Piotr Gajda na łamach „Arterii”  (nr 18) widzi w Dwóch latach w Phenianie podróż w głąb siebie:

Po ponad dwudziestu latach nadal zmaga się z tamtym chłopcem, jakby nie bardzo wierząc w koniec dzieciństwa. Bogatszy o zdobytą później wiedzę na temat Korei pozostaje przy perspektywie kilkunastoletniego chłopaka, nadając jego opowieści „dorosłe” literackie kontury. Mimo to mamy do czynienia cały czas z poważną literaturą non fiction, której najlepszym składnikiem jest uwypuklony przez autora kontrast pomiędzy  epokowymi przemianami roku 1989, zachodzącymi w odległej ojczyźnie, a zaduchem komunistycznej Azji. Dwa lata w Phenianie to przede wszystkim świetny literacki opis anty-przygody nieco wyalienowanego dwunastolatka, który żyjąc w egzotycznym miejscu, myślał prawie bez przerwy tylko o tym, że na swoje nieszczęście zatrzymał się w rozwoju, podczas gdy jego rówieśnicy tam daleko, na polskich podwórkach dopiero co zaczęli żyć naprawdę. Takie spojrzenie mówi najwięcej o tym, czym naprawdę była (i wciąż jest) Korea Północna opisana przez twórcę Elegii dla Iana Curtisa – gorzkim i trującym klejem po drugiej stronie egzotycznego znaczka.

Tony krytyczne przeważają natomiast w recenzji zamieszczonej w gdańskim „Autografie” (nr 1/2015). Jest to jak najbardziej zrozumiałe, gdyż jej autor Eugeniusz Kurzawa diametralnie inaczej niż ja ocenia okres PRL.

Pisząc o Korei A. Nowaczewski przy okazji – nie wiem zresztą czemu – wylał na karty pretensje do minionej Polski Ludowej. Jakby mało ich było w polskich mediach, polityce. Szkoda, bo bez tego mogła powstać ciekawa książka. Choć i tę przeczytałem z oczywistym dla mnie zainteresowaniem –podsumowuje recenzent. Wcześniej wytyka m.in.:

Co mnie irytuje to (zresztą nie tylko w przypadku tego autora), to posługiwanie się obcym mi, ideologicznym językiem polskim. Kilkakrotnie jeżyłem się czytając o „Sojuzie”, „sowieckiej” szkole czy ambasadzie (rozdział „Co tam robiłeś”). Czy nie można napisać o „radzieckiej” szkole? To już wolę jak ktoś używa zwrotu „ruskiej”, bo tak mówiły np. dzieciaki (i ja też) w czasach szkolnych, ale bez dzisiejszego ładunku pogardy. Z tego rozdziału wyłazi, zresztą niestety, polski kompleks wobec Rosji, ZSRR. Dokładniej powiedziałbym kompleks polskiej inteligencji, która nie potrafi przełamać myślowych stereotypów. (…) Nie mogę też zaakceptować określenia, iż do rąk dwunastoletniego wówczas Artura trafiały z Polski „gazety jeszcze komunistyczne”. (s. 69). Skąd takowe mogły się wziąć w Polsce, zastanawiam się, gdyż pracowałem w ówczesnej prasie i jako żywo nie pamiętam ani gazet „komunistycznych”, ani samego „ komunizmu”. Może żyliśmy w innych Polskach?

Warto do tych zarzutów pokrótce się odnieść.  Określenie „sowiecki” stosowane było powszechnie w II Rzeczpospolitej a także w czasie II wojny światowej. Dopiero w 1947 zastąpiono je słowem „radziecki”. Nad tym, żeby wraże określenie „sowiecki” albo „Sowieci” nie pojawiało się w prasie czuwała cenzura. Tak więc stosuję to słowo z rozmysłem. Nie wiem też, co niewłaściwego ma być w stosunku polskiej inteligencji wobec ZSRR. Część tej inteligencji dzięki towarzyszom radzieckim wylądowała kiedyś w katyńskich dołach, a gazety wychodzące w PRL przez ponad czterdzieści lat nie zająknęły się, kto był za to odpowiedzialny. Od czasu jak napisałem książkę, to znaczy od 2011 roku, Rosja dostarczyła mi szereg argumentów, żebym mógł przełamywać swoje myślowe stereotypy. Raport Anodiny, pozaszywane szmaty w ciałach ofiar ze Smoleńska, zajęcie Krymu, wojna w Donbasie, wybudowanie pomnika Stalina w Jałcie,  a nade wszystko były agent KGB jako lider państwa i idol sporej części rosyjskiego społeczeństwa – myślę, że powinienem pozbyć się swoich sowieckich fobii… To prawda, że ogół prasy pod koniec 1989 nie był już komunistyczny. Ojciec dwunastoletniego Artura nie otrzymywał jednak w pracy „Gazety Wyborczej” ze znaczkiem Solidarności w winiecie, ale organ PZPR „Trybunę Ludu” opatrzoną hasłem „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Zatem nie tylko żyliśmy z Eugeniuszem Kurzawą w innych Polskach, ale nadal w nich żyjemy. Na szczęście Eugeniusz Kurzawa ma prawo z sentymentem wspominać  swoją młodość w PRL, a ja mam prawo użyć słowa „sowiecki” w swojej książce. I niech tak już zostanie.


niedziela, 1 marca 2015

Kultura hejtu

Ten moment, kiedy myślisz: muszę od początku do końca przeczytać i przemyśleć całego Słowackiego, a obok literaci wiodą bezkompromisowy bój, kto kogo, kto z kim przeciw któremu wchodzi w dupę; jak wejść by nie wyjść albo jak wyjść nie wchodząc.

 Oczywiście tak było zawsze; krążył kiedyś taki żart po Warszawie: „Jak wejść do historii literatury? Od przodu przez Nałkowską albo od tyłu przez Iwaszkiewicza” (copyright Alfred Łaszowski). Ostatnia epoka jednak przerasta pod tym względem wszystkie poprzednie. Zwykłe środowiskowe złośliwości powtarzane kiedyś przy kawiarnianych stolikach dzisiaj są publikowane w sieci. Współczesna literatura polska to żenada, stwierdza ktoś, kto w niej nie siedzi i często ma rację. Inaczej patrzą ci, którzy są w "tym" od środka. Te setki profili literackiego planktonu połączone siecią znajomych na facebooku. Tu wciąż huczy! Niekończące się dywagacje kto zasłużył a kto nie na nominację do jakiejś nagrody; który ze stu poetyckich debiutów 2014 jest książką roku; kto się masturbuje książką kolegi; kto korzysta z ideolo by sobie zrobić lepiej, kto jest z mainstreamu, a kto jest niepokorny, kto miał dziadka komucha, a kto był molestowany przez Kingę Dunin. Hejtu jest tak dużo, jest powszechny, anonimowy (wróg uderza zza węgła) albo otwarty (cóż lepiej przykuwa uwagę jak ktoś komuś d…li!), że to już cały gatunek!Jako gatunek ludzi i gatunek paraliteracki.

Literatura, w której hejt staje się głównym środkiem komunikacji nieuchronnie staje się coraz bardziej zbędna komukolwiek poza grajdołem. Ale jak może być inaczej – gdy książki nie są skutkiem ubocznym jakiegoś zmagania się z tym, co nas przerasta, i inspiruje, ale stają się celem samym w sobie jako przedmiot opatrzony logo wydawnictwa? 

Czy istnieje jeszcze czytanie? To czytanie, o którym Marek Krystian Emanuel Baczewski pisał, że jest stanem afektywnym i czynnością miłosną? Gdy przysłuchać się dyskusjom literatów zdaje się, że nie. Ale istnieje afekt. Baczewski twierdzi, że czytelnik nie szuka sensu między rozwartymi udami okładek. Sens jest mu obojętny (…) Czytelnik to ogier i ogień (…) Eksplodujący do wewnątrz wulkan namiętności. Czyta? Wcale nie czyta. Pierdoli. (Patrz: M. K. E. Baczewski, Była sobie książka, s. 18). Ta Była sobie książka to bardzo optymistyczna pozycja. A w życiu? Jak to w życiu. Czytanie jest rzadkie. Książki zbędne. Jest za to (niestety) życie literackie. Zamiast czytelnika jest jeden i drugi autor, zwykle  grafoman. I piekło ich wzajemnych, najlepiej „pedalskich” stosunków opisanych "zcwelonym językiem" środowiskowego pornola.

Hejterstwo jako sposób istnienia, jako sposób na zaistnienie, hejterstwo jako dyskurs …  I jego nieodłączna siostra, wazelina. Jak w takim świecie funkcjonować?  Nie można tracić czasu na wicechujów, Oni i tak przyjdą na nasz pogrzeb. Ważne by przyszli też ci, którzy coś od nas otrzymali, jakiś bezinteresowny okruch dobra. Ora et labora. Módl się i pracuj powiada święty Benedykt. A nieuchronnie wzrośnie liczba osób, która będzie cię mogła pocałować w dupę.