wtorek, 29 lipca 2014

Test

Wsiadam do autobusu Kamieniec Podolski – Lwów, ma jechać ponad sześć godzin. Żar leje się z nieba, autobus to straszny klekot, ale zaraz za rogatkami miasta zapadam w sen. Gdy się budzę jesteśmy nad jakąś rzeką. Patrzę, co to za rzeka – a to… Zbrucz.

No i co? No i nic.


Jeśli musiałeś sprawdzić nazwę w google - oblałeś. 

środa, 23 lipca 2014

W Kamieńcu Podolskim

Płackartami lubią w Polsce straszyć, jakby to były wagony niemalże bydlęce  a jeździła nimi jakaś dzicz. Najogólniej mówiąc – płackarta to otwarty wagon sypialny bez przedziałów. Bardzo tani – za ośmiogodzinną jazdę z Kijowa do Kamieńca Podolskiego zapłaci się w przeliczeniu dwadzieścia coś z hakiem złotych. Większość opowieści o płackartach to strachy na lachy... Nie wsiadasz do wagonu z hordą pijanych kolegów studentów albo poststudentów, nie ryczysz na cały głos po polsku, nie masz osiemdziesięciolitrowego plecaka, nie jesteś obwieszony metkami oddychającej odzieży, komunikujesz się choćby po rosyjsku, nie zwrócisz na siebie uwagi. Swój styl letniego podróżowania po Ukrainie odnalazłem przypadkiem i myślę że jest skuteczny. Stare dżinsy, t-shirt, reaktywowana na czas podróży czapeczka, plecak-kostka, gdzie tylko co najpotrzebniejsze i w drogę. Płackartami podróżują całe rodziny, samotne starsze panie i nic specjalnego się nie dzieje. Konduktor rozdaje pościel i obudzi cię na stacji, nawet dostaniesz herbatę z samowara. Tym razem dostałem miejsce na górze, więc całą drogę przeleżałem gapiąc się w sufit. Obok mnie jechała rodzina z dwójką dzieci. Ojciec pomógł mi rozłożyć górną kuszetę, matka częstowała jedzeniem. Tylko ich ośmioletnia córka, która jak najęta nadawała do późna w nocy drażniła mnie, ale cóż zrobić – takie są ośmiolatki w każdym kraju.  Rano widzisz jak wagon się budzi, jak kobieta naprzeciwko przegląda się w lusterku i robi doraźną toaletę. Ludzie piją czaj a pociąg wlecze się przez ukraińskie czarnoziemy.



W Kamieńcu byliśmy o piątej trzydzieści. Powlokłem się wybojami ulic w kierunku, gdzie zdawało mi się, że jest centrum. Bez trudu znalazłem główny deptak a następnie trafiłem na most prowadzący do starego miasta. Jest położone na stromych skałach w zakolu rzeki Smotrycz. Głęboki jar rzeki wypełnił w mojej pamięci powieściowe miejsca, które nie miały dotąd punktu zaczepienia. O siódmej rano uliczki były wyludnione. Stare miasto ma aż trzy rynki: polski, ruski i ormiański. Kiedyś było zatłoczone, bo na niewielkim obszarze gnieździło się kilkanaście tysięcy ludzi. Teraz nawet w dzień sprawiało wrażenia prawie pustego.  Kolejny most prowadził do zamku. Otwierali go o dziewiątej, więc przespałem się na jednym z trawiastych bastionów.



Ale bardziej smakuje się tę chwilę, gdy widzi się zamek pierwszy raz z pewnej odległości. Coś ściska. To nie kwestia jakichś patriotycznych klisz ani nawet ukochanej książki z dzieciństwa. Prawda, wynosimy z literatury, z filmu kilka swoich obrazów, wynosimy kilka melodii, które otwierają w nas COŚ. Czym TO jest? Nie ma jasnej odpowiedzi. Każdy ma te obrazy inne. Moim jest oblężenie.

Dobra. Miało być o Kamieńcu. Jest i Kamieniec - jego kamienne mury, baszty, korytarze. Są przywiązane łańcuchem do pni orły, z którymi można zrobić sobie zdjęcie.  Niewiele zmieniona od czasów sowieckich wystawa, choć z miejscowym ukraińskim komentarzem przewodniczki już niesowieckim. Ukraińskie broszury o zamku mówią więcej o tym, że oblegał go Chmielnicki a nie wspominają, że rozgrywa się tu akcja jednego z najważniejszych polskich dzieł literackich. Kraj jest opisany inną siecią symboliki. Ale cóż to ma za znaczenie? Gdy twoja symbolika jest przenośna? Może zinstytucjonalizowana, przyszpilona adekwatną tabliczką straciłaby swój urok? Dobrze jest jak jest. Dobrze, że coś jest i to dobrze utrzymane.



Wracam do miasta i zwiedzam kościoły. W jednym z nich wzruszająca rozmowa ze starszą panią po polsku. Nie jest Polką, lecz Ukrainką. Już w dojrzałym bardzo wieku nauczyła się czytać w naszym języku dzięki modlitewnikom. Opowiada o elementach wystroju, jak mozolnie odbudowuje się kościół, jak wyglądają dziś msze. Mogę jej podarować na pamiątkę komplet pocztówek z ostatniej anielskiej wystawy Jacka Solińskiego. Na jednej z kartek jest wiersz, który poświęciłem poległemu na Majdanie Ustymowi Hołodniukowi. Gdy go czyta, wiem już, że nie został napisany bez sensu. Może z setkami innych tekst będzie jutro tylko okolicznościową poezją, jednym z utworów jakiejś drugorzędnej twórczości. Ale przekazany tutaj od serca do serca, w kościele w Kamieńcu, się po prostu wydarzył.

Charakterystyczne dla Kamieńca są muzułmańskie ślady w kościołach. Muzułmańska ambona, napisy w kościele dominikanów. Minaret przed katedrą na szczycie którego... stoi Matka Boża przywieziona z Gdańska. No i tablica poświęcona Wołodyjowskiemu: "Życie to szereg poświęceń".



Tak mi się to wszystko złożyło. Majdan, Kamieniec - i to słowo poświęcenie. Bo jeśli chciałem przyjechać zimą na Majdan, teraz widzę, że o to właśnie chodziło - zobaczyć ludzi, którzy są zdeterminowani, którzy wiedzą co to jest poświęcenie, nawet to najwyższe. Jechać nie po to, żeby gapić się, zgrywać Kapuścińskiego, ale uczyć. I wrócić silniejszym.

Zimowa podróż pozostała niewydarzona. Ale ta teraz wydarzyła się.



CDN.

sobota, 19 lipca 2014

W Kijowie

Okrutnie tanie są bilety do kraju ogarniętego wojną. Spakowałem się minimalistycznie w kostkę i ruszyłem do Kijowa. Autobus był w połowie pusty, chyba oprócz mnie prawie wszyscy mieli niebieskie paszporty z tryzubem. Odprawa poszła dość szybko. Dłuższe są w drugą stronę. W drodze powrotnej – z Lwowa do Warszawy na siedzeniu przede mną jechał Ukrainiec, który jechał na koncert Metallicy. Polski pogranicznik wziął w palce jego bilet, który kosztował zapewne niemało i spytał: to jedzie pan na koncert? Gdzie będzie pan spał? Jak się nazywa ten zespół? Proszę powiedzieć?” Chłopak musiał wyjmować papiery z rezerwacją miejsca w hostelu. Uczestniczyć w tym upokarzającym quizie. Pomyślałem co by było, gdybym to ja był poddawany takiemu przesłuchaniu. Po co jedzie pan do Kijowa? Tak sobie zobaczyć miasto? Porobić zdjęcia zniczy na Instytuckiej? Oddać koleżance plik gazet ze starym artykułem o artystach na Majdanie? Gdzie będzie pan spał? Nie wie pan? Co potem? Zależy od rozkładu pociągów?  Na ile dni? Nie wie pan jeszcze? Ten plecaczek to wszystko co pan ma? A czym pan się właściwie w Polsce zajmuje? Nikt nie zadał mi żadnego pytania. Przybito pieczątkę i wjechałem z polskiej w ukraińską noc. Rozłożyłem się na dwóch siedzeniach i spałem do samego rana.


Kijów uderzył wpierw ogromem kubatur. Doszedłem do pierwszej stacji metra, kupiłem żeton i już byłem na Chreszczatyku. Podreptałem na Majdan. Zjadłem czeburieka w namiocie naprzeciw McDonalds i zauważyłem  na ścianach namiotowo drewnianego boksu napisy flamastrem. Już tu była zapisana historia zimowych miesięcy. To tu znajdował się punkt, gdzie opatrywano rannych. Napisy  były podziękowaniami dla lekarzy i pielęgniarek tu pracujących. Sam Majdan stał się ponurym miejscem, wojskowe namioty rozłożone na placu stanęły tu niejednokrotnie później , już po obaleniu Janukowycza. To swoiste squaty dla różnego rodzaju rozbitków „weteranów” ubranych w wojskową odzież. Możesz tu wrzucić do kubka coś na wsparcie tych koczowników. Pełno tu stoisk oflagowanych na żółto-niebiesko, są jakieś pseudomuzea… Powiewają obok siebie flagi ukraińskie, banderowskie, polskie, białoruskie, gruzińskie, jakby stacjonował tu jakiś międzynarodowy kontyngent wszystkich narodów, które czują na sobie oddech rosyjskiego niedźwiedzia. Plakaty. „Artysta jeden. Narody różne. Wybieraj!” pod takim napisem dwa obrazy Repnina – „Kozacy piszą list do sułtana” i „Burłaki na Wołgie”. Niedaleko kupisz magnes na lodówkę ze świnią-Janukowyczem; wycieraczkę z twarzą Putlera.  Była niedziela koło południa, wyszli na scenę Majdanu popi, rozbrzmiał głośno hymn Ukrainy i zaczęły się modły, jakiś ksiądz mówił długo o chłopcach, którzy walczą w Donbasie. W skupieniu słuchało go ze dwieście osób.




 W górę od Majdanu idzie ulica Instytucka. Mija się pozostałości barykad i miejsca, gdzie spotkała ludzi śmierć. Rozpoznaje się drzewa, krawężniki znane z nagrań na youtube. W miejscu zakrwawionych trupów widzi się przygasłe znicze, wyschłe kwiaty, spontanicznie stawiane pomniczki, drzewa przewiązane klejącą taśmą, spłukane deszczem zdjęcia. Przypominałem sobie godziny spędzane w lutym na oglądaniu transmisji. Było tak, jakbym już tu był. Wirtualnie tylko jak gap, który nic nie ryzykował, widz narodowego spektaklu, w którym szło o życie, o być albo nie być. I nadal o to idzie. Ale już bez kamer. Gdzieś na wschodnich obrzeżach kraju, skąd docierają sprzeczne informacje. Trudno cokolwiek odfiltrować. Poszedłem na ulicę Hruszewskiego, odnalazłem tablicę poświęconą Serhijowi Nihojanowi.


 Miasto żyło zupełnie normalnie. Wojnę było czuć po dużej liczbie ludzi ubranych w panterki. Ten militarny sznyt widać tu było na każdym kroku. Wojnę słychać było też w rozmowach. Nie mówię po ukraińsku, ale w tej przestrzeni językowej czuję się jak u siebie, prawie wszystko rozumiem. Nie miałem wątpliwości – byłem w kraju wolnym. Ludzie nie bali się mówić, mówili co myślą. Czuło się stonowaną nieufność, wyczekiwanie w stosunku do władz miejscowych a do władz Rosji – otwartą nienawiść. Taka scena zapadła mi w pamięć w okolicy metra wieczorem na ulicy spontaniczny koncert dał jakiś zespół. Śpiewali po rosyjsku, gdy przystanąłem grali już dwa ostatnie kawałki, więc nie wiedziałem skąd są. Ostatnia piosenka w prostych słowach wyrażała sytuację zwykłych ludzi, refrenem było zaś: „A Putin? Lajlajlajaj….” Tańczyli do tego mężczyźni, kobiety, młodzi i starzy,  przy gromkich oklaskach. Taniec był poza zasięgiem Putina, jego władza tu nie sięgała, nie sięgał tu strach.


W innych częściach miasta było mniej politycznie. Stadion Olimpijski akurat był otwarty dla jakiejś grupy. Można było posiedzieć w przyjemnym chłodku, który tu panował a nawet wyjść na płytę boiska. Dzielnica Padół kusiła z kolei artystycznymi klimatami. Tu – na ulicy Andrijiwskyj Uzwiz było najwięcej knajpek, ulicznych muzyków. Zaskoczyła mnie wysokość brzegu Dniepru, przewyższenie było dość spore, nawet w parku jeździła specjalna szynowa kolejka. Z oddali było widać ludzi plażujących na wyspie po drugiej stronie rzeki. Podobny urok miała Pieczerska Ławra. Przewodnik mówił po rosyjsku. Przemierzaliśmy podziemne korytarze słuchając opowieści o świętych, mijając ich zawinięte w sukno zwłoki. W pieczarach można było spotkać pogrążonych w letargu ludzi. Po dwóch dniach opuszczałem to miasto z myślą, żeby jeszcze tu wrócić. I wrócę na pewno.

CDN.




piątek, 11 lipca 2014

Adrian Gleń - recenzja Konfesji i tradycji w "Odrze"

W "Odrze" 7-8/2014 ukazała się recenzja "Konfesji i tradycji" autorstwa Adriana Glenia. Jej autor wspiera zarysowaną w "Konfesji" myśl o pisaniu wbrew zinstytucjonalizowanej literaturze. Pisze m.in.:
Jakkolwiek autor Elegii dla Iana Curtisa bardzo głęboko doświadcza poczucia jałowości dzisiejszych dyskusji o literaturze, pauperyzacji pisania krytycznego, wreszcie marginalizacji samej literatury, to jednak w Konfesji i tradycji temu wszystkiemu towarzyszy równocześnie przeświadczenie o imperatywie (może od dumnego Maraia zaczerpnięte?...) zdawania sprawy z własnego widzenia przemian języków współczesnej poezji. Na przekór w imię wierności powołaniu. I nieważne, że to anachroniczne i, jak pisze w zakończeniu całości gdański krytyk, niepoważne. Owszem, może i z dzisiejszej perspektywy „niepoważne”. Ale godne szacunku i przywracające nadzieję, że literatura jest czymś więcej niż wyrobnictwem (Nowaczewski w znaczący sposób przywołuje niegdysiejsze rozróżnienie na „pisarzy” i „literatów” autorstwa Herlinga-Grudzińskiego). Parafrazując passus z Kompleksu polskiego Konwickiego, autor Szlifibruków… mógłby zapewne powiedzieć: nie wiadomo czy jest sens (pisania krytycznego), ważne że jest wewnętrzny mus. Dopóki krytyka jest rozmową, dopóki literatura prowokuje nas swoimi pytaniami. 

wtorek, 1 lipca 2014

Maciej Urbanowski - Romans z Polską


Nakładem Wydawnictwa Arcana ukazał się tom szkiców krytycznych profesora Macieja Urbanowskiego Romans z Polską. O literaturze współczesnej. Z radością odnotowuję tam obok omówień twórczości wielu wybitnych nazwisk obecność szkicu o mojej poezji Poezja chłopcem podszyta.