czwartek, 29 maja 2014

Świetlicki, Rymkiewicz, Nike

Parę dni temu Marcin Świetlicki w charakterystyczny dla siebie sposób poinformował, że choć jego książka została nominowana do Nike "nie chce uczestniczyć  w konkursie organizowanym przez instytucję, która wytacza procesy poetom za to, co myślą." Nawiązał w ten sposób do listu, który trzy lata temu podpisał w obronie Jarosława Marka Rymkiewicza pozwanego przez spółkę Agora. Nie może dziwić konsekwencja Świetlickiego, zwłaszcza gdy zna się wywiad, który udzielił w 6 numerze "Odry" z 2013 roku. Mówił tam między innymi o tym, że wielu kolegów zaatakowało go za gest solidarności z Rymkiewiczem. Ale nie jest to wywiad o polityce, ale o poetyckich subtelnościach a "Odra" ma dwa tysiące nakładu. Więc kto by się tym przejmował w Internecie... Oczywiście polały się na poetę wiadra pomyj ze strony czytelników "Wyborczej", że pijak, że zachciało mu się być bardem smoleńskiego ludu i inne tego typu uprzejmości. Zachwyt natomiast wyraziła publiczność mediów prawicowych. Ani jedni, ani drudzy nie znają zapewne zbyt dobrze poezji Świetlickiego, który przecież już ćwierć wieku temu napisał "wydaje im się, że mają swojego poetę./ A ja odczekuję ironiczną, gorzką chwilę, krzywię się/ i triumfalnie zaprzeczam". Dla jego czytelników ten cytat ma status banału, to coś znane tak jak księdza Twardowskiego "spieszmy się kochać ludzi".

Instytucja nagrody literackiej jako najwyższa instancja, najwyższy zaszczyt, który może spotkać pisarza jest tak naprawdę największą porażką literatury. Naród nie czyta literatury polskiej, nie czyta jej konsekwentnie od wielu lat i żadne ruchy, te nagrodowe również, nie zmieniają tej tendencji. Naród sam wybiera sobie poetów. Świetlicki zwracając się do "Narodu" z narodem się porozumiał. Porozumiał się z gronem swoich obecnych i potencjalnych czytelników, zbiorowością kolektywną i nie, z tymi z prawa i z tymi z lewa, porozumiał się ponad głowami strażników systemu nagród i zagrał im na nosie. Jego jeden gest niezależności ważniejszy jest niż przyznanie jakiejś tam nagrody. Świetlicki sam się gestem ustanawia. Sam gestem się utwierdza. Sam nadaje sobie wiarygodność. I nie jest to żaden kaprys, kiepsko umotywowana kabotyńska zagrywka, ale wierność sobie. Świetlickiemu warto zadawać mądre pytania i warto go traktować poważnie, czego wielu z nas nie robi. Jak się Świetlickiego mądrze zapytać o coś, to on mądrze odpowie. Sprawdźcie w tamtej "Odrze".

czwartek, 22 maja 2014

Portal northkorea.pl o "Dwóch latach w Phenianie"

Na portalu northkorea.pl ukazała się recenzja Dwóch lat w Phenianie. Bywało już, że książka była porównywana do utworów Niziurskiego, teraz zaś do Ani z Zielonego Wzgórza i Mikołajków. Tekst recenzji można przeczytać tu.

sobota, 10 maja 2014

MAJ - SPOTKANIA AUTORSKIE, TERMINARZ

Środa, 14 maja, Gdańsk




Piątek, 16 maja, Gdańsk

Sobota, 24 maja, Gdynia
Spotkanie autorskie Pauliny Wilk w ramach "Miasta Słowa"
(prowadzenie)
Cafeart U Muzyk’uff, ul. Derdowskiego 9-11 
godz.18.00 / wstęp wolny

Paulina Wilk (ur. 1980 r.) - autorka książek, publicystka, dziennikarka prasowa i radiowa. Za debiut “Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) nominowana do Nagrody Literackiej Nike i wyróżniona Bursztynowym Motylem. W marcu 2014 r. ukazała się jej książka “Znaki szczególne” - osobista historia dorastania w czasie przemian, pierwsza biografia pokolenia dzieci polskiej transformacji. Autorka współpracuje z “Tygodnikiem Powszechnym”, magazynem “Kontynenty” i Programem Drugim Polskiego Radia. Jest współzałożycielką Wilk&Król Oficyna Wydawnicza, w której publikuje serię książek o rezolutnym misiu Kazimierzu - bajek dla dzieci i niezupełnie dorosłych. Jest prezesem Fundacji “Kultura nie boli” i jednym z organizatorów Big Book Festival, którego druga edycja odbędzie się w Warszawie 14 i 15 czerwca. Paulina Wilk jest kuratorem festiwalowego bloku TRANZYT - serii spotkań i debat związanych z 25. rocznicą przemian demokratycznych w Polsce.

Środa, 28 maja, Sopot


niedziela, 4 maja 2014

Jakby o wypadzie na Wysoczyznę Elbląską, ale nie do końca

Od Wysoczyzny Elbląskiej byłem do tej majówki odległy o sto kilometrów i dwanaście lat. Trafiliśmy tu z Phantomem w listopadzie 2001 roku. Został z tego wypadu ten fragment Kutabuka:

i poznała nas również Wysoczyzna Elbląska
wąwozy Bażantarni, stary dąb w Kadynach
i chlupot zalewu w Tolkmicku po zmroku
listopadowa godzino w Tolkmicku wracam do ciebie
do bezczasu, pauzy, oczekiwania.

Dokąd był więc ten majówkowy wypad? Na Wysoczyznę, w przeszłość? Nie trzeba precyzować. Oczywiście są podróże, które niejako zagarniają nową przestrzeń. Przynoszą nowe obrazy. Tyle, że liczba obrazów, które wchłaniamy w siebie jest ograniczona. W którymś momencie zawsze coś zaczyna przypominać coś. Pogoń za nowymi obrazami niczego nie przynosi, niczego w nas nie zmienia. Ruch wyobraźni czasem jest większy, gdy kilka z nich nakłada się na siebie. Wysoczyzna należy do tych moich „osobistych” miejsc. Pamiętam swój pierwszy zachwyt „górskością” jej przylegającego do Zalewu Wiślanego krajobrazu. Najwyższy punkt na Wysoczyźnie ma niespełna dwieście metrów, ale przecina ją wiele głębokich jarów, których stoki są bardzo strome. Najpiękniejszy fragment to okolice Suchacza i Kadyn. Czerwony szlak prowadzi małymi stromymi ścieżynkami, przecina strumyki, w górę, w dół, w górę, w dół, gdzieś w prześwitach między drzewami mignie Zalew… We wsiach u podnóża zachowało się dużo starych budynków, to miejsce, gdzie można pofantazjować jak wyglądał tu świat w czasach czerwonej cegły, jak wyglądała sepia zanim stała się sepią.



Sprzed dwunastu lat przywiozłem stamtąd (między innymi) listopadową godzinę w Tolkmicku. Co teraz? Obrazy kwitnących sadów w okolicach Suchacza. Rozmowę z przygodnie poznanym Krzysztofem i zupę, którą mnie poczęstował wraz z opowieściami o jeżdżeniem za Lublin z meblościankami w latach dziewięćdziesiątych. Biwak na piaszczystej ścieżce w młodniku. „Kiedy ranne wstają zorze” wygrywane z wieży kościoła o szóstej rano słyszane w lesie. Trabancik jadący do ślubu. Niespójność mapy z fałszywym kilometrażem i „rozciągnięcie przestrzeni”. Ropuchę i panoramę Fromborka. Jak trafić do wsi bocianów. Dlaczego plaża w Suchaczu kojarzy mi się z Albanią. To takie hasełka, „zaczepy”. Nie chcę tworzyć coś na wzór „zapisu nutowego”. Czegoś, co sparaliżuje opowieść.



Zdarzało się, że gdy chciałem coś opowiedzieć, ktoś mnie uświadamiał, przecież to opisałeś, czytałem/czytałam. Czytali wcześniej wiersz, notę na blogu. Czułem się jak nabity na szpilkę motyl. Ktoś, kogo ogląda się już tylko w gablotkach. Zamiast radości opowiadania, dzielenia się wrażeniami oswajałem się z tym, że poza tekstem nie istnieję. Paradoks: można pisać coraz lepiej a towarzysko czuć się coraz gorzej i mieć mniej do powiedzenia.  Nie o to chodzi, żeby coś napisać, zamknąć, żeby ludzie czytali ten coraz bardziej martwy z miesiąca na miesiąc zapis. Ale o to żeby więcej być. Kiedy pisanie zaczyna odbierać bycie, trzeba przestać pisać.