sobota, 10 marca 2012

Żałoba ery tabloidów


Sprowokowany wpisem Radka Wiśniewskiego o żałobie narodowej zacząłem szperać w sieci, aby dokładnie przyjrzeć się z jakich powodów na przestrzeni XX-XXI wieku wprowadzono żałobę w Polsce.

Pierwszy raz żałobę narodową w Polsce ogłoszono w 1924 roku po śmierci prezydenta USA Wilsona. Uhonorowano w ten sposób polityka dzięki któremu bardzo wzrosły szanse na odzyskanie niepodległości przez Polskę. Drugi raz żałobę ogłoszono w 1934 roku, po zamordowaniu ministra spraw wewnętrznych Bolesława Pierackiego. Minister został zamordowany przez ukraińskiego zamachowca na ulicy Foksal w Warszawie. Opinia publiczna rozważała wówczas inne wersje tego, kto mógł stać za zamachem. Faktem jest, że skutkiem morderstwa było powstanie obozu w Berezie Kartuskiej. Trzeci raz żałoba objęła kraj, gdy zmarł Marszałek Piłsudski. Czwarty – gdy zmarł arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz.
Wnioski, które nasuwają się wobec tego, że żałobę narodową w II Rzeczpospolitej ogłaszano po śmierci ważnych i zasłużonych dla życia publicznego osób. Przy czym – np. w przypadku ministra Pierackiego ważny był fakt dokonania nań zamachu. Nie ogłoszono żałoby narodowej po zamachu na prezydenta Narutowicza. Nie jest mi wiadome, czy istniał już wtedy w państwie polskim taki zwyczaj.

W czasie II wojny światowej ogłaszano żałobę dwukrotnie – po śmierci Władysława Sikorskiego w katastrofie gibraltarskiej oraz po upadku powstania warszawskiego.

W PRL, podobnie jak w II Rzeczpospolitej – żałobę ogłaszano po śmierci ważnych wówczas dla partii i systemu osób – po śmierci Stalina, Bieruta, przewodniczącego rady państwa Zawadzkiego i... śmierci kardynała Stefana Wyszyńskiego (sic!).

Natomiast w III RP pierwszym prezydentem, który zaczął często ogłaszać żałobę narodową był Aleksander Kwaśniewski. (powódź 1997, WTC, zamachy w Madrycie i Londynie, tsunami, śmierć Jana Pawła II). Tylko utrwalił ten zwyczaj Lech Kaczyński (sześciokrotnie w latach 2006-2009). To w jego przypadku jednak każdorazowo złośliwie komentowano fakt wprowadzenia żałoby. Powód był jednakowo dobry jak każdy inny, żeby skrytykować tego akurat prezydenta. Tymczasem jego śladem zdaje się iść teraz Bronisław Komorowski (ogłoszenie żałoby narodowej po ostatniej katastrofie kolejowej pod Szczekocinami). Powtórzyć należy, że "przewartościowania” dokonał wcześniej Aleksander Kwaśniewski. Gdyby bowiem ogłaszać żałobę w starym rozumieniu - to mogła być ogłoszona jedynie dwa razy po 1989 - po śmierci Jana Pawła II i katastrofie smoleńskiej. Zmieniła się epoka - obecność mediów na miejscu katastrof, duże nagromadzenie emocji kolportowanych bezpośrednio, "live", do naszych domów powoduje, że na emocje te stara się reagować głowa państwa. Nieprzypadkowo to od zamachów w Nowym Jorku żałobę narodową ogłaszano częściej niż przez cały wiek XX. To od tego momentu bowiem, żałoba narodowa stała się faktem medialnym. Trwa najczęściej jeden-dwa dni i zapełnia czernią internetowe portale. Nastąpiło coś, co nazwać można jej „tabloidyzacją”. Nie sądzę, żeby znalazł się polityk, który odwróci tę tendencję. Chyba, że przez zmianę zapisów prawnych. Obojętnie kto będzie bowiem piastował urząd będzie zakładnikiem decyzji poprzedników i artykułów w prasie brukowej.

Najlepszym komentarzem do tego pozostaje dla mnie wiersz Herberta Pan Cogito czyta gazetę:

oko Pana Cogito
przesuwa się obojętnie
po żołnierskiej hekatombie
aby zagłębić się z lubością
w opis codziennej makabry

Co dzisiaj mówi nam arytmetyka współczucia? Że żałoba narodowa ilości współczucia ani nie powiększa ani nie zmniejsza. Jest to wartość raczej stała i choć słowo „lubość” będzie tu nie na miejscu, to jednak zachłannie śledzimy 24 godziny na dobę doniesienia z miejsc katastrof i tragedii. Coś w tym jest, że telewizje informacyjne żyją z dosłownych nieszczęść.