poniedziałek, 9 lipca 2012

Urywek V – na upadek Ossolineum


Niewielki format B6, charakterystyczna biała okładka. Na grzbiecie nazwiska autorów dawno zmarłych. Biblioteka narodowa, znaczy „be-enka”. Każde dzieło opatrzone wstępem. Paginacje rzymska i arabska – dwie książki w jednym. Obfitość przypisów. Nowa nauka czytania. Z uwzględnieniem kontekstu. Historia literatury mająca swój realny materialny kształt. Spędziłem nad książkami z „be-enki” tysiące godzin, przygotowywałem się z nimi do wszystkich egzaminów na filologii. Były te książki jak ostatnia instancja. Powstawały w rękach szacownych profesorów. Autorzy wstępów mieli status bytów eterycznych, niemal niematerialnych. Gdyby kurz był anielski, to pewnie osypywałby się z ich skrzydeł. I wszystkiemu temu patronowała nazwa wydawnictwa: Zakład Narodowy im. Ossolińskich. I rok jego powstania – 1817 rok. Zbierałem kiedyś te książki, dorobiłem się całej półki. Ta półka – to miał być solidny fundament pod moje polonistyczne życie i takim chyba był. Ta półka – to był mój szacunek dla literatury narodowej. Skromny ołtarzyk, coś jakby wota. To była stabilność, ten rok 1817 – gwarant, że mijają zabory, wojny, znika polski Lwów, rządzą komuniści, ale nade wszystko trwa Biblioteka Narodowa Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Jej trwanie było czymś oczywistym. Jakby ktoś mnie spytał jakie by było moje największe pisarskie marzenie – powiedziałbym, żeby moje wiersze kiedyś ukazały się w wydaniu „be-enki”. A gdyby ktoś mnie spytał o moje największe marzenie naukowe – powiedziałbym, żeby napisać jakiś wstęp w wydaniu „be-enki”. Gdyby ktoś mnie spytał, jaki był najwybitniejszy polonista, którego poznałem, powiedziałbym: pewnie było ich kilku, ale w historii literatury pewnie zostanie Profesor Józef Bachórz, autor wstępu do Lalki w wydaniu „be-enki”. Gdybym miał określić, czym różnię się od kolegów piszących, którzy nie studiowali polonistyki, odpowiedziałbym: oni nie zaznali „be-enki”, słabiej wrośli w polską literaturę, słabiej z niej wyrośli albo wyrośli jak samosiejki – ja mam za to solidny polski korzeń, a jest on z rzymskich cyfr w wydaniach „be-enki”. I moja frustracja także jest stamtąd, bo z czego się brała, jak nie z tego, że do innego statusu literatury przyzwyczaiły mnie wydania z „be-enki”.

A teraz puenta:
Decyzją Nadzwyczajnego Zgromadzenia Wspólników 2 lipca Spółka Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo została rozwiązana. W ten sposób najstarsza polska oficyna przestała istnieć. Według ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego oficyna była niewłaściwie zarządzana. Jak powiedział, resort ma przygotowane 600 tys. zł na wykupienie praw do znaku towarowego Wydawnictwa Ossolineum. Zapewnił, że MKiDN przejmie zasoby wydawnictwa i prawa autorskie do jego zbiorów.

Ejże! - powie naiwny. -To smutne, ale przecież jest cień nadziei, przecież minister wykłada ponad pół miliona i nadal istnieje znak Ossolineum. No przecież – oburzy się dzisiejszy filister – no przecież spółka była zadłużona a minister zabiera pół miliona i to skąd? Z naszych podatków. Płacimy za to, żeby jakieś darmozjady przejadały naszą kasę i wydawały tomy makulatury jakichś Mickiewiczów i Słowackich. Niech upadają!

Naiwnemu odpowiem tak – teraz nazwę Ossolineum, bezstronną, wspólne narodowe dobro, przejmą „intelektualiści”, których można zobaczyć podczas obrad w sejmie i ich urzędnicze zaplecze. To zaplecze, które ostatnio w nekrologu pomyliło Edwarda Stachurę - legendarnego pisarza z popowym piosenkarzem. Oznacza to, że znakiem Ossolineum będzie rozporządzał każdy, kto tylko opanuje w wyniku wyborów odpowiedni resort. Jak nie ktoś z Platformy, to jakiś klon Giertycha, jak nie klon Giertycha, to ktoś z Ruchu Palikota, dajmy na to pan Biedroń. Tak czy inaczej prawie dwustuletnia marka przejdzie we władanie osób z przypadku. Wszystko jest możliwe. Ale najbardziej prawdopodobne, że przejmie ją, niezależnie od partyjnych barw, cytowany wyżej filister , który wystąpi w obronie naszych podatków. Najpierw wygugluje, czy powinien się obrazić za nazwanie go filistrem. A potem dokończy dzieła.

Demontaż już się zaczął. Nie będzie niczego jak powiedział klasyk.

1 komentarz:

  1. to ten sam resort, który firmował już słynny "Pakt dla k(ó)ltury". żeby żyło się nam wszystkim lepiej, a kluczowe pytania egzystencjalne w imieniu całego narodu zadawał badylarz od papryki: jak żyć Panie Premierze? bezrefleksyjnie i aby do przodu - puenta nasuwa się sama.

    OdpowiedzUsuń