środa, 4 maja 2016

Wolin, Uznam, majówka

Brzegi wysp kuszą, ale czy nie ciekawsze ich wnętrze? Mieliśmy trzy dni, aby dotrzeć do wnętrza Wolinu. Ta wyspa jest z sypkich brzegów. Z klifów, z blichtru promenad i smrodu frytkowego oleju. Z fasad pensjonatów i ciemnych korytarzy lasu. Z samotnych dębów, ich rozczapierzonych gałęzi szarpanych podmuchami. Z igliwia, z jagód rosnących pod pniami sosen, świerków. Zwałów suchych liści tu i tam, gdzie zaczyna się buk. I z jezior na krańcach lasów, jezior w samym lesie, oczu szukających śladu – rozbiegających się ścieżek. Pni napoczętych przez bobry. I tych zwalonych. I tych obrośniętych przez mech. Z bluszczu, który wychodzi poza cmentarz w Kołczewie – i wchodzi na szpaler drzew okalających drogę. W głębi lasu, na cienistym półwyspie, koło Wydrzego Głazu, gdzie zapadło się grodzisko. Gdzie indziej pod butem zaklaszcze piasek. I latarnia wyrośnie jak Mysia Wieża; sen komiksiarza, przez który przebiegają rogate hełmy. Wieża ma swoją wysokość i wysokość światła. Ta wyspa jest ze wzgórz. Widać je wyraźnie od strony morza, od strony Turkusowego Jeziora. Szliśmy przez przełom kwietnia, maja. Świeża zieleń rozpulchniła buki. Delikatnie odcinały się wysepki w delcie Świny od wód zalewu. Na nich próżno było szukać płatów żagli. Tylko kilka kilometrów dalej z sitowia startowały łabędzie.

Splotów historii tu jest wiele, poczynając od miasteczka Wolin, ze skansenami Wikingów. Trudno spodziewać się jednego z największych portów dziesięciowiecznej Europy, w tej mieścinie, gdzie głośna muzyka ma zagłuszyć nudę i coś jakby rozpacz. Spod ziemi wychodzą na wierzch wciąż nowe wykopaliska, naziemne są tu bloki – dar PRL-u. Tysiącletnia historia w kantach obchodów tysiąclecia. Na peronie, jeszcze przed nadejściem ostatniego pociągu, w pół do dziesiątej gasną światła. I staje się jakby koniec świata, z którego nie można odjechać aż do porannych szarości. Wszędzie, płytko pod ziemią śpi niemieckie żelastwo, rdzewieje Trzecia Rzesza. Jakby tylko drzemał ten Reich, Wehrmacht niczym rycerze w Tatrach. Na dowód udostępniono bunkry, ślady wyrzutni V3. Ale możesz sobie wybrać wiek, przez który chcesz patrzeć na wyspę.  Zmrużysz oczy, poczujesz sepię. Dziewiętnasty wiek odciska się w kurortach, w drewnianych fasadach starych domów, w zwieńczeniach dachów. Tu i tam w malowanej w różne kolory cegle – raz czerwonej, raz żółtej, raz w odcieniach brązu. Idealnych proporcjach przed nadejściem ery pudełek.

I zrobiliśmy też wypad na Uznam, na niemiecką stronę. Najpierw podróż linią kolejową, jakby kolejką Piko, mijając modelowe domki. A potem zeszliśmy nad morze. Są tu trzy mola. Gdy wejdziesz na to największe - w Heringsdorfie, może się wydać, że to Sopot – za molem w Bansin widzisz klif, za molo w Ahlbeck portowe dźwigi – Świnoujście przypomina Wisłoujście. I tylko stumetrowe klify Wolina dalej, zaznaczając linię zatoki, mówią – to nie tam, to tu. Mówią także ludzie – zamiast krzykliwego bycia na pokaz, ubrani zwyczajnie, w swetry i dżinsy; bez pretensji. Dużo starszych, bo starsi tu mają pieniądze. I jeszcze ten brak disco polo. Nie ma głośników nad straganami. Tylko cisza, półgłos rozmów, odgłos przesuwających się po ścieżkach rowerów. Wszystko w cieniu zadbanych ogrodów i willi, gdzie zamiast pstrokacizn proporcjonalnie rozkładają się jasności bieli i błękitu. W połączeniu z egzotyką klombów daje to szansę południa.

W południe zawieszamy czas na końcu mola, siedząc w koszu tamtejszej knajpki. I właśnie wtedy, na chwilę spod wody, jakieś dziesięć metrów od nas wynurza się mała foka…

                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz