Brzegi wysp kuszą, ale czy nie ciekawsze ich wnętrze? Mieliśmy trzy dni, aby dotrzeć do wnętrza Wolinu. Ta wyspa jest z sypkich brzegów. Z klifów, z blichtru promenad i smrodu
frytkowego oleju. Z fasad pensjonatów i ciemnych korytarzy lasu. Z samotnych dębów, ich rozczapierzonych gałęzi szarpanych podmuchami. Z igliwia, z jagód rosnących pod pniami sosen, świerków. Zwałów suchych liści tu i tam, gdzie zaczyna się buk. I z jezior na
krańcach lasów, jezior w samym lesie, oczu szukających śladu – rozbiegających
się ścieżek. Pni napoczętych przez bobry. I tych zwalonych. I tych obrośniętych
przez mech. Z bluszczu, który wychodzi poza cmentarz w Kołczewie – i wchodzi na
szpaler drzew okalających drogę. W głębi lasu, na cienistym półwyspie, koło Wydrzego
Głazu, gdzie zapadło się grodzisko. Gdzie indziej pod butem zaklaszcze piasek.
I latarnia wyrośnie jak Mysia Wieża; sen komiksiarza, przez który przebiegają
rogate hełmy. Wieża ma swoją wysokość i wysokość światła. Ta wyspa jest ze
wzgórz. Widać je wyraźnie od strony morza, od strony Turkusowego Jeziora. Szliśmy przez przełom kwietnia, maja. Świeża zieleń
rozpulchniła buki. Delikatnie odcinały się wysepki w delcie Świny od wód
zalewu. Na nich próżno było szukać płatów żagli. Tylko kilka kilometrów dalej z sitowia startowały łabędzie.
Splotów
historii tu jest wiele, poczynając od miasteczka Wolin, ze skansenami Wikingów.
Trudno spodziewać się jednego z największych portów dziesięciowiecznej Europy,
w tej mieścinie, gdzie głośna muzyka ma zagłuszyć nudę i coś jakby rozpacz.
Spod ziemi wychodzą na wierzch wciąż nowe wykopaliska, naziemne są tu bloki –
dar PRL-u. Tysiącletnia historia w kantach obchodów tysiąclecia. Na peronie,
jeszcze przed nadejściem ostatniego pociągu, w pół do dziesiątej gasną światła.
I staje się jakby koniec świata, z którego nie można odjechać aż do porannych
szarości. Wszędzie, płytko pod ziemią śpi niemieckie żelastwo,
rdzewieje Trzecia Rzesza. Jakby tylko drzemał ten Reich, Wehrmacht niczym rycerze w Tatrach. Na dowód udostępniono bunkry, ślady wyrzutni V3. Ale możesz sobie wybrać wiek, przez który chcesz patrzeć na wyspę. Zmrużysz oczy, poczujesz sepię. Dziewiętnasty wiek odciska się w kurortach, w drewnianych fasadach starych
domów, w zwieńczeniach dachów. Tu i tam w malowanej w różne kolory cegle – raz
czerwonej, raz żółtej, raz w odcieniach brązu. Idealnych proporcjach przed
nadejściem ery pudełek.
I
zrobiliśmy też wypad na Uznam, na niemiecką stronę. Najpierw podróż linią kolejową, jakby
kolejką Piko, mijając modelowe domki. A potem zeszliśmy nad morze. Są tu trzy
mola. Gdy wejdziesz na to największe - w Heringsdorfie, może się wydać, że to
Sopot – za molem w Bansin widzisz klif, za molo w Ahlbeck portowe dźwigi –
Świnoujście przypomina Wisłoujście. I tylko stumetrowe klify Wolina dalej,
zaznaczając linię zatoki, mówią – to nie tam, to tu. Mówią także ludzie –
zamiast krzykliwego bycia na pokaz, ubrani zwyczajnie, w swetry i dżinsy; bez
pretensji. Dużo starszych, bo starsi tu mają pieniądze. I jeszcze ten brak
disco polo. Nie ma głośników nad straganami. Tylko cisza, półgłos rozmów, odgłos przesuwających się po ścieżkach rowerów. Wszystko w cieniu zadbanych
ogrodów i willi, gdzie zamiast pstrokacizn proporcjonalnie rozkładają się jasności
bieli i błękitu. W połączeniu z egzotyką klombów daje to szansę południa.
W
południe zawieszamy czas na końcu mola, siedząc w koszu tamtejszej knajpki. I
właśnie wtedy, na chwilę spod wody, jakieś dziesięć metrów od nas wynurza się
mała foka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz