poniedziałek, 31 lipca 2017

Ścinki z notatnika. Sieradz



Po drugiej stronie Warty nie było już miasta. Za piaszczystą plażą, schlastanymi deszczem przebieralniami, za samotną starą wierzbą, zaczynała się zona krzaczorów, ścieżek rozchodzących się w zaroślach jak rozmiękłe dorzecza. Po miejskiej stronie rzeki, w pustym postarzałym parku, zieleń kończyła się na odrutowanych murach więzienia. Gdy z kąpieliska poszło się w górę rzeki, otwierały się inne widoki. Sieradz wyrastał na niewielkiej wyniosłości, dzięki temu, tworzyła się mała panorama z plastrów ogrodów, murów, załomów, nad którymi dominowało solenne, gotyckie cielsko klasztoru urszulanek. Tuż obok niego, w starym Domu św. Antoniego nocowaliśmy z uczestnikami literackich warsztatów. Furtę otwierano o szóstej, zamykano o dwudziestej drugiej. Na małym placyku przed wejściem do klasztoru stał nieduży niezdarny pomnik Jana Pawła II. Nie mógł nabrać formy, jak to, co wypełniało przestrzeń ostatniego stulecia. Ludowy katolicyzm, który zatracił wdzięk ludowych świątków i przemienił się w granit jarmarczny, z epoki mody na lastryko. Za plecami pomnika widać było front Teatru Miejskiego. Sam fakt posiadania budynku teatru (gościł głównie przedstawienia z Kalisza i Łodzi), był jeszcze jednym dowodem historycznego statusu miasta.


Teraz jednak byłem gdzie indziej - szedłem wzdłuż Żegliny. Z mżawki, wyłonili się przycupnięci nad wodą zakapturzeni wędkarze. Na wzgórzu zamkowym, spośród starodrzewu i posadzonego tu niedawno berberysu zamiast średniowiecznych ruin sterczały włazy niemieckich bunkrów, wejście do bazy UFO. Od Wzgórza można było skręcić na niskopienną dzielnicę rybacką, minąć „Rynek Praski” wspiąć się brukowaną pochyłością do starego miasta. Z kolei idąc groblą, zagłębiało się już w krajobraz polskiego niżu. Harmonijnie kończyła się przestrzeń miejska, a zaczynały łąki.


Gdy jedzie przez Polskę, przez ten cały jaskrawy cyrk bilbordów i eklektycznych bez ładu i składu stawianych zabudowań, myśli się o nudzie tego płaskiego kraju. W niej miasto takie jakie jak Sieradz jest jednak wydarzeniem, bo kraj to na tyle duży, że ma zakamarki nie tylko na krańcach i obrzeżach. Nie chroniło to Sieradza przed zarazami, pożarami, a nade wszystko – wojną. Nie tylko tą ostatnią. Pojawiali się tu Tatarzy, Szwedzi i nieoczywiści tak daleko na południu Krzyżacy. Ci ostatni spalili miasto, wymordowali dużą część jego mieszkańców, nie szczędząc kobiet i duchownych. Przeor dominikanów błagał krzyżackiego komtura, którego zresztą znał ze swojego pobytu w Elblągu, o oszczędzenie klasztoru. W odpowiedzi usłyszał w języku Prusów słowo „Ne prest” (nie rozumiem). Jakże pasuje tu fraza Herberta „wrogowie muszą się zmieniać/ nic ich nie łączy poza pragnieniem naszej zagłady”. I tu w zasadzie, mógłbym zakończyć, bo jakże pięknie kończy się Herbertem. Gdy jednak wygrzebie się z internetu  nazwisko elbląskiego komtura –Hermana von Oettingen, można się dowiedzieć, że niedługo potem dostał się do niewoli pod Płowcami. Dostał się i został niezwłocznie – na rozkaz króla Łokietka - wraz z częścią jeńców zamordowany. Tak więc historia nie ma żadnej puenty. Ale jest Sieradz…

1 komentarz: