poniedziałek, 4 grudnia 2017

Ścinki z notatnika. Mława


Nazwę Mława poznałem z pocztowego znaczka. Znaczek przedstawiał nacierających polskich piechurów oraz portret pułkownika dyplomowanego Wilhelma Liszki Lawicza. Wiedziałem więc, że pod Mławą rozegrała się bitwa; karmiony w szkole (imienia Bohaterów Westerplatte ) opowieściami o roku 1939, szybko włączyłem to miasto do wojennego uniwersum, w czym pomagał jeszcze atlas historyczny, gdzie bitwa pod była zaznaczona. Koło Mławy przejechałem po raz pierwszy w latach dziewięćdziesiątych – całą rodziną jechaliśmy naszą skodą favoritką trasą na Warszawę, mijała ona wówczas monumentalny pomnik żołnierza, w którego okolicy znajdowała się mała restauracja. Zdaje się, nawet raz coś tam zjedliśmy – dzięki temu mogłem obejrzeć pomnik i pobliski schron bojowy. Mława jest miastem kresowym. Kresowym w sensie – bliskim granicy, była tak umiejscowiona przez stulecia, kilkadziesiąt kilometrów dalej zaczynały się już Prusy – stąd i bitwa, dzięki której trafiła na pocztowe znaczki.


Dopiero w ostatnich kilku latach Mława stała się dla mnie czymś więcej niż bitwą i znaczkiem w dziecięcym klaserze. Stało się tak za sprawą Jarosława Trześniewskiego-Kwietnia, tamtejszego poety i niestrudzonego organizatora literackich przedsięwzięć. Samorodny i paradoksalny w tym otoczeniu poeta – z zawodu sędzia, czytał dosłownie wszystko – a więc także moje wiersze. Przywiązanie do miasta rodzinnego rzadko daje o sobie znać w jego naładowanej kulturą literacką poezji. Jest natomiast Jarosław niezrównanym gawędziarzem – i znawcą historii miasta. Mając takiego przewodnika przemierzałem wielokrotnie pobliskie zakamarki. Prawie każda stara kamienica zyskiwała właścicieli i mieszkańców, wypełniała się opowieściami. Niektóre zresztą domy dane było mi odwiedzić – jak Muzeum Juszkiewiczów, działające na prywatnej posesji profesora Ryszarda Juszkiewicza. Profesor, autor wielu książek i publikacji, poświęconych m.in. mławskiej bitwie zebrał imponującą kolekcję militariów. Ten dom-muzeum zawierający portrety wrześniowych generałów i prezydentów Niepodległej, z zagarniającą przestrzeń prywatną biblioteką – zdawał mi się ziemiańskim dworem- nie do końca realnym, na poły literackim – nawiązującym do nieistniejącego świata. 


Jarosław w latach szkolnych – nosił ksywę Duduś Fąferski ze względu na fizyczne podobieństwo do granej przez Filipa Łobodzińskiego postaci z serialu „Podróż za jeden uśmiech”. Z filmowym bohaterem musiał się też kojarzyć jego szkolnym kolegom jego inteligencki-książkowy sposób wypowiedzi. „Powiem jedną ciekawą rzecz” – zmieniał nagle temat Jarosław i skręcaliśmy w stronę całkiem nowej, niespodziewanej historii. Czasami uznawał, że nie można pozostawić niektórych z nich bez odpowiedniego komentarza. „Nie ukrywam że…” – zagajał – i wtedy następowały najsmaczniejsze kąski narracji. Ciężko było powstrzymać się od śmiechu.


Wędrowałem z moim mławskim Wergiliuszem przez tutejsze cmentarze, zaludnione historiami cieni. Było to niewątpliwie polskie miasto – i rodzinne grobowce mieściły prochy weteranów powstania styczniowego, wojny polsko-bolszewickiej, dla szacownych zawodów groby określają społeczny status – pokazują trwałość i ciągłość. Była i egzotyka w postaci nagrobków cygańskich. A jednak – jest w tym mieście pęknięcie – które nie pozwala go do końca z przeszłością scalić. Rok 1939 zniszczył bardzo Mławę – z czterech pierzei rynku – dwie zostały zburzone i świecą socrealistycznymi plombami, na rogatkach rozrasta się typowy dla ostatniej epoki architektoniczny chaos. Mowa jednak przede wszystkim – o wymordowaniu podczas II wojny światowej liczącej 6,5 tysiąca społeczności tutejszych Żydów. Dziś miasto liczy 30 tysięcy mieszkańców, więc liczba to porażająca– cały zatopiony ląd.


Współczesna Mława, miała swoje śmiesznostki, polska szyldoza i językowa inwencja dochodziły tu niejednokrotnie do głosu. Miron Białoszewski miałby tu używanie. Nie zawsze szczęśliwe architektoniczne zlepy – szum licznych aut i poukrywane w rodzinnych szufladach dalsze ciągi, nadal czekają tu na rozwinięcie. Nieraz był czas na wycieczki samochodowe do niedalekich okolic– nad zalew, na poukrywane na leśnych wzgórzach pozycje obronne. Tu zaczynała się Polska archetypiczna nizinna i mazowiecka, gdzieniegdzie pojawiały się szpalery starych drzew, bogactwo ptactwa i grzybowe zagłębia poukrywane w zagajnikach. Miejskość przechodziła płynnie w lasy i pola. Różne pory roku nakładały się na siebie, Mława, stawała się bliższa, oswojona, swoja.

I teraz już także przez swoją pamięć, a nie tylko przez pocztowy znaczek, można tam wrócić.

1 komentarz: