niedziela, 16 września 2012
Urywek VIII - dedykuję literatom
Historia, zwłaszcza historia literatury to nie jest taka sympatyczna starsza pani, która czyta, czyta wszystko, co napisano a potem oddaje sprawiedliwość. Wielu autorów jednak wierzy w tego świętego Mikołaja, który przyniesie im miejsce w ludzkiej pamięci, przechowa na zawsze ich pisaninę. Utwierdzają się nawzajem w swojej ważności publikując, recenzując się nawzajem, startując w konkursach, wyróżniając się, nominując. Przypisują sobie znaczenie dlatego, że piszą, że wydają. To tłum ludzi, ktorzy uważają się za lepszych od innych. Czasem inni, którzy grzeją się w cieniu albo odbitym świetle tych, którzy jak się im zdaje mają znaczenie. Są też cynicy, hochsztaplerzy wtajemniczeni w działanie instytucji literackich - nie wierzą w historię literatury - starszą panią, ale są przekonani, że wiedzą jak oszukać swój los - gdzie wydać, komu podsunąć, żeby zaistnieć w tym, co się historią literatury nazywa. Tzw. historia literatury i tak unieważni ich frajerskie zabiegi. Tylko kilku-kilkunastu na całe stulecie narzuci swój język, którego epoki nie będą mogły unieważnić. Inni pozostaną w nieświadomej manierze. Będą typowi.
Jest jeszcze jeden wątek, niezwykle ważny - nadprodukcja. Geometryczny wzrost listy piszących, którzy nie mogą zostać przeczytani. W Dwudziestoleciu wystarczyło opublikować choćby coś w "Wiadomościach Literackich", po wojnie na przykład w paryskiej "Kulturze". Tak można było zostać częścią historii literatury - bo ilość publikujących była stosunkowo niewielka. Jeden krytyk był w stanie przeczytać wszystko i także był w stanie współkreować dalszy bieg ludzkiej pamięci. Teraz nikt nie ogarnia wszystkiego. Nikt wszystkiego nie czyta, jest to zwyczajnie fizycznie niemożliwe. Istnieją więc nagrody literackie, literackie pisma, dziesiątki innych pomniejszych instytucji, które celebrują same siebie. Istnieją ludzie, którzy wierzą, że za pomocą instytucji są w stanie historię literatury napisać. Bo przecież jeśli jej nie ma - trzeba ją stworzyć. Ich usiłowania i uzurpacje są w gruncie rzeczy podobne do aspiracji tych, którzy chcą zostawić ślad. Towarzyszą im emocje charakterystyczne bardziej dla polityków niż twórców. To już nie historia literatury, to polityka literatury. Walka o władzę w literaturze. Można szukać tych "grup trzymających władzę", tropić je- ale - po co? By tworzyć przeciwciała? Przeciwgrupy? Jak się więc z tego wyzwolić? Czy jest sens w ogóle zajmować się pisaniem? Nie wiem.
Ale jeden trop wydaje mi się ciekawy. Jeśli już pisać, trzeba pisać wbrew literaturze, literaturze jako instytucji. Herling-Grudziński przytacza gdzieś w Dziennikach pisanych nocą taką głupią wypowiedź Wojciecha Żukrowskiego. Żukrowski obruszał się na Nagrodę Nobla dla Pasternaka. Co on napisał - mówił. Jedną powieść? Ja mam na półce dwadzieścia osiem grzbietów! Oto typowa wypowiedź idioty, który wierzy w literaturę jako instytucję. Zderzenie pisarza z literatem. Pisarz to sposób istnienia, literat to profesja, członkostwo, marka itd. Spotkacie całe tabuny literatów-idiotów. Ale także literatów udających pisarzy. Robią to samo, co inni literaci - tyle, że sprawniej chcą zaistnieć kosztem innych, przyciągnąć więcej uwagi. Wszyscy i tak dostaną tę samą nagrodę. Powie ktoś - ale jak poczytać korespondencję Gombrowicza z Giedroyciem, przecież widać jak on zabiegał, jak się wściekał, jaki był małostkowy. Przecież i on jest literatem. Trzeba chodzić koło swojego pisania. To tylko część prawdy. Gombrowicz doskonale oddzielał to, co można w nim nazwać pisarzem od tego, co można zdefiniować jako literata. Pisarz jednak zawsze był nadrzędny. Gdy jest na odwrót - literat zawsze pożre pisarza. I to jest o wiele częstszy los piszących. Forma i groteska będąca udziałem wielu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Myślę, że ten tekst to właściwa perspektywa dla poruszanych w nim zagadnień. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń