piątek, 30 sierpnia 2013

Po przejściu Macedonii

Nie da się tego zmierzyć. Około 400 km na trasie Kiustendił-Ohrid to umowna cyfra, w której zawiera się pięć pasm górskich, plecak 30 kg, upały osiągające 40 stopni. Każdy piechur wie, że mapa samochodowa w skali 1:260 tys., bez poziomic pozwala tylko określić, że gdzieś w odległości dnia - pół dnia drogi jest miasto, czy wioska albo rzeka i niewiele więcej. I nie warto zaopatrywać się w wynalazki typu GPS-y, bo celem jest iść a nie to, żeby dojść. Miasto przestaje być punktem, do którego się zmierza, staje się miejscem pobrania zapasów. Wystarczy więc kompas i cieszenie się ludźmi spotkanymi w drodze. Bywało, że przedzierać  się trzeba było na przełaj przez górskie lasy, forsować rzeki, chaszcze wysokości trzech metrów, spało się na 2000 m pod gołym niebem patrząc w gwiazdy, w monastyrach lub tam, gdzie zapadł zmierzch. Widziało się świecące w ciemnościach oczy dzikich zwierząt, stąpało po ruinach, stawało się przed przepastnością historii i zaglądało w codzienność przez okna, które otwierał miejscowy język. Turysto-plecakowcu, twoja droga dobiegła końca. Zamiast profesjonalnej toporności czas na lekki krok wojownika. Zamiast morderczego wyczynu, chodzenie jako sztuka, jako rytm, stapianie się z oddechem drugorzędnych dróg, ścieżek i duktów. Dziękuję Tym, którzy mnie gościli, Tym, którzy częstowali jedzeniem, wodą, piwem, rakiją, Tym, którzy szli ze mną i Tym, którzy podwozili i Wam, którzy mieliście swoją opowieść. Dzięki Wam, Macedonia na zawsze w moim sercu.




















1 komentarz:

  1. Dziwny i piękny to kraj, też o niej często myślę.
    Piękną miał Pan wyprawę.

    OdpowiedzUsuń