środa, 25 września 2013
Urywek XIV - O tym Broad Peak jak go piszą
Nie ma tygodnia, żeby nie powstał kolejny głupi tekst na temat Broad Peak. Jednym się różniły lata osiemdziesiąte na pewno od ostatniej zimy w Karakorum. Nie było internetu, nie było niemalże transmisji live w tv, nie było tak łatwo przebić się do opinii publicznej, nie było tylu domorosłych speców od himalaizmu. To nie ludzie się zmienili tak bardzo, zmienił się sposób opowiadania o zdobywaniu szczytów najwyższych. Wcześniej o tym, co działo się na górze wiedzieliśmy od uczestników ataku - w później spisanych relacjach. Teraz np. jednego dnia czytam wywiad ze znaną himalaistką (o przebiegu wyprawy wie z mediów), która ma tezę na temat wydarzeń, drugiego zaś występuje ona jako członek komisji. Prawda o Broad Peak jest taka, że role z chwilą, gdy połowa czwórki zginęła zostały właściwie rozdane. Młody marzyciel wchodzi na szczyt, ale nie ma siły zejść. Stary wyga niczym Klimek Bachleda chce go ratować i ginie razem z nim. Dwóch pozostałych ucieka, z tym, że jeden później ma poczucie winy i coś próbuje robić albo stwarza tego pozory. Jeden zaś staje się czarnym charakterem. Kierownik wyprawy ma poczucie winy, twierdzi że odradzał zdecydowanie atak całej czwórki. Inspirator wyprawy oddaje się do dyspozycji komisji związku alpinizmu. Krótko potem sam ginie. Komisja przedstawi raport, który okaże się wyrokiem... Ceną jest przecież społeczny osąd całego środowiska. To nie streszczenie filmu fabularnego, tylko tego jak tworzy się opowieść o Broad Peak. Od siebie - jeśli miałbym dodać słowo komentarza - napisałbym, że minęły czasy wielkich oblężniczych wypraw, kiedy odpowiedzialność brał na siebie kierownik. Brał odpowiedzialność, ale miał moc także zakazać niektórym wspinaczom ataku i wyznaczyć tych najsilniejszych. Ci, co wylewają krokodyle łzy nad upadkiem etosu himalaizmu nie biorą pod uwagę, że indywidualizm pojawił się w górach najwyższych także za sprawą dzisiejszych legend. Zniknęli dyrygenci, zniknęły wielkie orkiestry, zastąpili ich soliści, czasem łączący się w zespoły. Solista nie będzie dyrygentem a inni soliści nie będą go słuchać. I nie ma się co dziwić, że w takiej sytuacji będą ofiary. Jedno jest pewne -to nie my ani komentatorzy prasowi powinniśmy być reżyserami filmu, który wyświetla się na naszych oczach. I także wyroki komisji PZA powinniśmy traktować jako opinię a nie wyrok. Nie chodzi o wybielanie jednego ze zdobywców. Nie wybielajmy. Mógł się zachować lepiej. Ale równo traktujmy wszystkich uczestników zdarzeń. W latach 80 takich silnych wspinaczy jak Bielecki było kilkunastu, nawet znacznie silniejszych. Byli lepszymi partnerami nie dlatego, że jakoś specjalnie górowali etycznie nad dzisiejszą kadrą. Górowali przede wszystkim tym, że byli silniejsi, bardziej doświadczeni. Dwóch z nich brało udział w wyprawie na Broad Peak, tylko, że mieli prawie sześćdziesiąt albo i więcej lat! Dzisiaj zamiast husarii puszczamy do ataku lekkie chorągwie o bardzo przerzedzonym składzie... Śp. Artur Hajzer zwrócił uwagę, że w polskiej złotej erze straciliśmy więcej wspinaczy niż kiedykolwiek. To ważna uwaga. Prawdą jest też, że tylko dwóch wspinaczy zginęło (Franczuk, Latałło) na wyprawach Andrzeja Zawady, który w ogóle wymyślił ten cały zimowy himalaizm. Andrzeju Zawado, wróć! A tym co w górach zostali wieczny odpoczynek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
dziękuję
OdpowiedzUsuń