Przez
wieczór, opustoszałe ulice, rozsnute między drzewami światła. Za oknami
spokojne życie Szwedów. Wieczorna godzina biegaczy, poranna godzina biegaczy.
Miasto łapie oddech, łapie zdrowie. Na google earth był tu las, lecz okazał się
ogrodzony, więc błądzenie między dzielnicami w poszukiwaniu miejsca na biwak aż
wreszcie jest stary gaj, rozczapierzone gałęzie i skałki. Rano „stary gaj”
staje się po prostu laskiem podmiejskim, gdzie wychodząc z namiotu wpadasz na
kobietę z owczarkiem Colie. Karsklona zmięta deszczem. Zmięte pomniki, witryny,
niewyjściowe twarze. Jakby ktoś nie włączył wszystkich żarówek a miasto
działało w czterdziestu procentach. Luterański chrzest w kościele pustym jak
przed przeprowadzką, tylko dokąd? Dzień w sam raz na muzeum. A tam gadające w
kilku językach manekiny. Modele okrętów, o których mogłoby pomarzyć dzieciństwo
i bezpieczna historia w gablotach. Zacumowane
okręty, mesy, kajuty. Sztormy tutaj to tylko zmiany pogodowej aury. Wojny w
ostatnich stuleciach omijały miejscowe obszary neutralności, polityczne ubocza.
Najwyższym zdziwieniem jest więc wyłonienie się z wody w latach osiemdziesiątych
radzieckiego ubota. Idę sobie, patrzę – mówi multimedialny Szwed- a tu łódź
podwodna! Teraz jest starszym panem i po wciśnięciu guzika opowiada młodym jak
to kiedyś było. Jak? Właściwie tak samo. Tylko, że w gazetach wisiała wojna nuklearna. Teraz wszystko już minęło. Tabliczka
głosi „tu był kiedyś targ rybny”. I nie
ma stoisk, gwaru przekupek i smrodku śledzi. Ale jest rozmaitość lądu i wody,
fantastyczne kształty chmur. Bałtyk jest tutaj, ale inaczej. Inaczej narysowany
linią brzegów. Postrzępione zatoczki, dziesiątki wysp. szkiery i gdzieniegdzie domki.
W takich właśnie tłach znajduje się Aspö.
Wyspa pięć na pięć kilometrów, którą można okrążyć trzygodzinnym marszem.
Znalazł się też las, gdzie można się było rozbić. Jedno z tych miejsc, w którym
rosną poziomki. W zasadzie nie wiem jak to opisać; dobry opis to taki, w którym
słowo jest furtką, nie wytrychem. Las, mech, darń, ścieżka, droga nie wybrana, na
wyspie najdłuższe drogi, to te w głąb. I znów militaria. nieczynna bateria
artylerii, wyrzutnia w przeszłość, w czasy zimnej wojny. Czy to od zimnej wojny
powstały zimne kraje? Kraj buduje się z architektury. Narodowych kolorów
drewna. Z białych okiennic i powierzchni czerwieni. W wiosce rozległ się
klakson. To listonosz przywiózł pocztę. Słychać oddalający się głos silnika, a
z pustego zdawałoby się domu, po cichu wychodzi
starszy facet, by wyjąć ze skrzynki listy i poranną gazetę. Przypomina borsuka
przed zapadnięciem w zimowy sen. Skrzynki są z gatunku tych, jakie widać na
filmach, na kurzej łapce, przy ulicy. Ale każda inna, nieraz malutkie
arcydzieła. Zdaje się, że ten kraj ma tak dużo czasu, że może dopieszczać
detal. Cyzelować ogrody. Sielskie
pejzaże z pasącymi się końmi. Dzisiaj
jest ciepło. Słońce zmienia barwę morza i robi się intensywne te wrześniowe
południe na miniaturowej plaży zajeżdżającej glonami. Są dzikie róże, ten mech,
co od północy. W tle nieczynne bastiony twierdzy, cielsko promu w oddali. Stada
dzikich gęsi w drodze na południe. A po
południu – stara dzielnica Brändaholm – miejsce z pocztówki. Od środka alejki
jak z klocków lego, maciupkie ogródki, sady. Przy jednej z furtek, w koszyku
leżą prawdziwe nienapompowane jabłka. Wieczorami w miejskich parkach i laskach
grasują króliki. W jednym z takich zielonych fyrtli ostatnia noc. Pod gołym niebem.
Przypomniała się wczoraj, gdy zobaczyłem na niebie tę samą objętość księżyca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz