Od
Wysoczyzny Elbląskiej byłem do tej majówki odległy o sto kilometrów i
dwanaście lat. Trafiliśmy tu z Phantomem w listopadzie 2001 roku. Został z tego
wypadu ten fragment Kutabuka:
i poznała nas
również Wysoczyzna Elbląska
wąwozy Bażantarni,
stary dąb w Kadynach
i chlupot zalewu
w Tolkmicku po zmroku
listopadowa
godzino w Tolkmicku wracam do ciebie
do bezczasu,
pauzy, oczekiwania.
Dokąd
był więc ten majówkowy wypad? Na Wysoczyznę, w przeszłość? Nie trzeba
precyzować. Oczywiście są podróże, które niejako zagarniają nową przestrzeń.
Przynoszą nowe obrazy. Tyle, że liczba obrazów, które wchłaniamy w siebie jest
ograniczona. W którymś momencie zawsze coś zaczyna przypominać coś. Pogoń za
nowymi obrazami niczego nie przynosi, niczego w nas nie zmienia. Ruch wyobraźni
czasem jest większy, gdy kilka z nich nakłada się na siebie. Wysoczyzna należy
do tych moich „osobistych” miejsc. Pamiętam swój pierwszy zachwyt „górskością”
jej przylegającego do Zalewu Wiślanego krajobrazu. Najwyższy punkt na
Wysoczyźnie ma niespełna dwieście metrów, ale przecina ją wiele głębokich
jarów, których stoki są bardzo strome. Najpiękniejszy fragment to okolice
Suchacza i Kadyn. Czerwony szlak prowadzi małymi stromymi ścieżynkami, przecina
strumyki, w górę, w dół, w górę, w dół, gdzieś w prześwitach między drzewami
mignie Zalew… We wsiach u podnóża zachowało się dużo starych budynków, to
miejsce, gdzie można pofantazjować jak wyglądał tu świat w czasach czerwonej
cegły, jak wyglądała sepia zanim stała się sepią.
Sprzed
dwunastu lat przywiozłem stamtąd (między innymi) listopadową godzinę w
Tolkmicku. Co teraz? Obrazy kwitnących sadów w okolicach Suchacza. Rozmowę z
przygodnie poznanym Krzysztofem i zupę, którą mnie poczęstował wraz z
opowieściami o jeżdżeniem za Lublin z meblościankami w latach
dziewięćdziesiątych. Biwak na piaszczystej ścieżce w młodniku. „Kiedy ranne
wstają zorze” wygrywane z wieży kościoła o szóstej rano słyszane w lesie.
Trabancik jadący do ślubu. Niespójność mapy z fałszywym kilometrażem i „rozciągnięcie
przestrzeni”. Ropuchę i panoramę Fromborka. Jak trafić do wsi bocianów.
Dlaczego plaża w Suchaczu kojarzy mi się z Albanią. To takie hasełka, „zaczepy”.
Nie chcę tworzyć coś na wzór „zapisu nutowego”. Czegoś, co sparaliżuje
opowieść.
Zdarzało
się, że gdy chciałem coś opowiedzieć, ktoś mnie uświadamiał, przecież to opisałeś,
czytałem/czytałam. Czytali wcześniej wiersz, notę na blogu. Czułem się jak
nabity na szpilkę motyl. Ktoś, kogo ogląda się już tylko w gablotkach. Zamiast
radości opowiadania, dzielenia się wrażeniami oswajałem się z tym, że poza
tekstem nie istnieję. Paradoks: można pisać coraz lepiej a towarzysko czuć się coraz
gorzej i mieć mniej do powiedzenia. Nie
o to chodzi, żeby coś napisać, zamknąć, żeby ludzie czytali ten coraz bardziej
martwy z miesiąca na miesiąc zapis. Ale o to żeby więcej być. Kiedy pisanie
zaczyna odbierać bycie, trzeba przestać pisać.
ostatni akapit.. mam podobną myśl, kiedy tak się przyglądam piszącym i mnie, choć tak szumnie się nie nazwałabym.
OdpowiedzUsuńświetnie i mądrze napisane. dziękuję
Taka specyfika czasów, że niezależnie od tego, czy zajmujemy się literaturą, przez portale społecznościowe, blogi istniejemy jakby podwójnie:) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń