Domokrążca – pracuś.
Co roku wydaje tomiki własnym sumptem
albo sumptem swojej fundacji. Rozdaje i sprzedaje je po całej Polsce,
inkasuje honoraria od domów kultury na północ i południe od Konina. Ludzie są
leniwi, dlatego musi dotrzeć do nich domokrążca, poeta pierwszego kontaktu. Domokrążca
lubi się chlubić, że po Szymborskiej jest najlepiej znanym poetą w Otwocku. To
żywy obraz ludzkiego dramatu - jego
poezja „dociera” do ludzi a jest ignorowana przez "krytykę".
Domokrążca wirtualny
– sieciowa mutacja domokrążcy. On wie, że życie literackie to matriks. Dlatego
swoją akwizycję zaczyna od krytyków, recenzentów, redaktorów, tłumaczy. Skwapliwie kolekcjonuje
adresy e-mailowe, których właściciele coś mogą napisać o jego tomikach w
gazetach, pismach literackich, portalach. Bombarduje ich pocztą z nowym
tomikiem w pdfie. Uważajcie! Fragmenty waszych grzecznościowych prywatnych listów mogą mu posłużyć jako blurby.
Kacyk. Kacyk to
człowiek o wyrobionej, ale ciągle zagrożonej pozycji. Wedle typologii
Kisielewskiego Polak z kategorii „pan nie wie kto ja jestem”. Życie kacyka to ciągła wojna. To nieudany Władysław
Łokietek rządzący Brześciem Kujawskim. Niszczą go, miażdżą, ale on się nie
poddaje. Powraca i wypływa. Nawet jak spuścisz wodę.
Kaskaderzy – przez
książkę Marxa o kaskaderach literatury przechodziła kiedyś każda pisząca
młodzież, niektórzy nigdy już nie wytrzeźwieli. Kaskaderzy poezję zaczynają
pisać w wieku, gdy sięgają po papierosy albo kiedy pierwszy raz urżną
się do nieprzytomności. Każdy jeden to Jim Morrison z twarzą Stanisława
Przybyszewskiego. Występują w gronie kaskaderów przybocznych - ktoś przecież
musi opowiadać o ich kolejnych zaliczonych dupach i pijaństwach.
Bez oczu bliźnich kaskaderzy i ich kabotyńskie gesty tracą sens. Dlatego pojawiają
się zawsze tam, gdzie największa ilość ludzi może ich zauważyć – w centrum, na demonstracyjnym
obrzeżu albo na facebooku.
Patriota – każde
miasto i wieś mają swojego patriotę, który w męskich rymach powie całą prawdę o
ojczyźnie. Już jutro w „Naszym Dzienniku”.
Podolski – dlaczego?! Dlaczego Lucas Podolski?!
Srebny Patafian – właściwie
laureat Srebnego Patafiana.
Tkliwa – pisze tylko
na papeteriach w różowe serca. Te serca są pełne poezji. A ty znowu odszedłeś.
Trauma – możesz być
pewien: ktoś w tych wierszach umrze i
nie zabraknie miejsca dla rabina na rozkładanym krzesełku.
Wodotrysk – nikt nie
wie o co chodzi w wierszach, które wytrysły po lekturze Andrzeja Sosnowskiego.
Ale czy o to chodzi by wiedział?
Związkowiec –
starsza generacja, kolejna kadencja. Członek Zlepu albo Espepu. Członek Środowiska.
Reprezentant twórców, deputat na zjazd w Warszawie. Prezes, wiceprezes, w
latach od do. Jedyny taki Herbert albo Iwaszkiewicz w naszym mieście. Z
prawdziwie Miłoszowskimi aspiracjami. Niestrudzony
sygnatariusz listów otwartych albo donosów.
Podobieństwa do istniejących osób są przypadkowe. Jeśli ktoś
z literatów się rozpoznał w tej typologii - to nie moja wina, że jest typowy.
Ciekawy tekst. Rozumiem, że prześmiewczy, mimo to zaciekawił mnie fragment: "Dlatego swoją akwizycję zaczyna od krytyków, recenzentów, redaktorów, tłumaczy skwapliwie kolekcjonuje adresy e-mailowe, których właściciele coś mogą napisać o jego tomikach w gazetach, pismach literackich, portalach. Bombarduje ich pocztą z nowym tomikiem w pdfie." Czy chodzi o, że promowanie własnej twórczości jest samo w sobie grafomańskie? Staram się dociec, co jest nagannego w wysyłaniu publikacji dziennikarzom i innym liderom opinii. Nie jestem ze środowiska literackiego, dlatego potrzebne mi dodatkowe wyjaśnienie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPanie Sławomirze, chodzi o sytuację, gdy przeciętny autor poświęca wiele czasu na autopromocję. Jego uporczywość przynosi w końcu efekt w postaci tego, że jego słabe książki są częściej omawiane niż na to zasługują. Samo nazwisko autora staje się w tym wypadku medialnym humbugiem. Nie autopromocja jest grafomańska, ale grafoman ze zmysłem marketingowym pozostaje nadal grafomanem. Samo wypromowanie słabej książki nie czyni jej lepszą.
OdpowiedzUsuńDziękuję, to się uspokoiłem:) Pytałem, bo ostatnio zastanawiam się nad promocją w kulturze: http://widowniablog.pl/czy-pr-jest-kulturze-koniecznie-potrzebny-postawienie-problemu/
UsuńPozdrawiam
Odnośnie literatury - udział promocji zależy też od gatunku literackiego. W poezji, która jest niszowa i ma niewielką liczbę świadomych odbiorców PR jest mniej potrzebny niż w wypadku powieści współczesnej czy literatury faktu choć marketingowe nawyki coraz częściej stają się udziałem poetów, ale wciąż to wygląda groteskowo (pytanie jak długo?) W ostatnich latach obserwujemy niekorzystne zjawisko, że instytucja nagrody literackiej staje się coraz ważniejsza kosztem krytyki literackiej, której rolą było zwiększać liczbę świadomych odbiorców. Zatem rola PR w literaturze rośnie, ale łączna liczba odbiorców maleje.
Usuń