piątek, 10 października 2014

W Bukareszcie

Ale najpierw droga do Bukaresztu, kontrola paszportów przy przekraczaniu Mostu Przyjaźni. Wrażenie rozpierduchy totalnej na dworcu w Giurgiu a potem ciągnące się wzdłuż torów śmietniska. Granica miedzy brzydotą a pięknem jest płynna a Bukareszt właśnie się budzi . To szczęście widzieć miasto w chwili przebudzenia i chłonąć jego dynamizm. Odnosi się wrażenie, że te ulice tutaj są trochę jak lotne piaski, że gdy wróci się tu za parę lat mogą zmienić się dokumentnie. Nie ma więc po co przywiązywać się do wspomnień. Co napisać o Bukareszcie po ledwie dwu dniach pobytu?





Te same marki, te same sklepy i tylko egzotyczne te cygańskie harce, jakieś porachunki czternastoletnich Cyganów, gonitwa opodal wejścia do galerii handlowej. Ci sami turyści, bywalcy stolic, hostel z pubem i wieczorny międzynarodowy kurs po pubach. Koszmar jako symbol miasta, wiszące nad nim marzenie satrapy, którego krwawy koniec jarzy się gdzieś w przebłyskach dzieciństwa. Można pomyśleć, że w pałacu tym nadal urzęduje jakiś mroczny tyran albo uwięziona w nim jest bajkowa Buka, która wlazła w nazwę tego miasta, zaanektowała ją jak cichy okupant. Ale to tylko gdzieś skrywające się po zakamarkach cienie, uśpione demony. Bo na ulicach młodość, śmiech, choć i starość, rozkład i żebractwo. Gdzieś w połowie drogi między jednym i drugim spotkasz się z Bukaresztem. Ale nie będziesz potrafił tego nazwać.


Synagogi. Niedaleko miejsca, gdzie mieszkałem była dzielnica synagog. Powtykanych między nowe wysokie budynki. Wygasła dzielnica. To prawda, że Bukareszt jest jak wulkan; na zewnątrz lawa ludzi płynących przez ulice. Ale pod spodem też wygasłe wulkany i ślepa przeszłość. Minione Orienty. Przykrywany przez inne naloty nalot państwa Osmanów.  Progi cerkwi i przekroczenia, przechodzenia. Obroty ciszy w gwar i na odwrót. Wielkie budynki państwowych instytucji a dosłownie pod nimi Cyganie... rozkładają stoliki. Gdzieś trafi się stara kamienica jak zepsuty ząb i urywek podwórza, gdzie mają swoje gniazda, z których wychodzą i władają kawałkiem chodnika albo bramą.


Anonimowość pomników. Na jakimś pobocznym placyku widzę czyjeś popiersie. Podchodzę bliżej, żeby sprawdzić. Tak mam. Niektórzy poeci zawsze się zatrzymują przy pomnikach. Ale nim zdążę odczytać podpis ze zdziwieniem rozpoznaję... twarz górala z Wadowic, który kiedyś tu był. 


Bukareszt to też miasto finezji.
Podszedł do mnie, siwy - bliżej szóstego krzyżyka niż piątego, z reklamówką w ręce, normalnie ubrany, słowem jegomość. Przedstawił się jako Joan. Spytał skąd przyjechałem, czy może w czymś pomóc, czy mam jakiś konkretny cel. Nie miałem konkretnego celu,
-Polska! Adam Mickiewicz! Wasz wielki poeta.
-Tak, tak - ucieszyłem się. Mickiewicz jest dla mnie jak barwy rodzinnego klubu. Klubu nie tak znanego jak wielkie potęgi, ale jednak - kiedyś dawno temu odnoszącego sukcesy - powiedzmy - w pucharze UEFA.
-Oglądałem kiedyś wasze seriale - zaczął po polsku wymieniać tytuły: Czterej pancerni i pies, czarne chmury.
Opisał jeszcze jeden serial, który zidentyfikowałem jako Dom.
-Dużo czytam. Czytałem na przykład Lalkę Bolesława Prusa. Wspaniała powieść - i zaczął wymieniać nazwiska bohaterów.
Potem przeszedł do rzeczy.
-Widzisz Artur, nie wiem jak tam u was jest. Ja nie jeżdżę po świecie. Całe życie jestem tutaj tak jak pan Rzecki w Warszawie. U nas paczka papierosów kosztuje piętnaście lei. Potrzebuję zapalić. Mnie, intelektualisty, nie stać na papierosy. Dasz na fajki?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz