Ale najpierw droga do Bukaresztu,
kontrola paszportów przy przekraczaniu Mostu Przyjaźni. Wrażenie rozpierduchy
totalnej na dworcu w Giurgiu a potem ciągnące się wzdłuż torów śmietniska.
Granica miedzy brzydotą a pięknem jest płynna a Bukareszt właśnie się budzi .
To szczęście widzieć miasto w chwili przebudzenia i chłonąć jego dynamizm.
Odnosi się wrażenie, że te ulice tutaj są trochę jak lotne piaski, że gdy wróci
się tu za parę lat mogą zmienić się dokumentnie. Nie ma więc po co przywiązywać
się do wspomnień. Co napisać o Bukareszcie po ledwie dwu dniach pobytu?
Te
same marki, te same sklepy i tylko egzotyczne te cygańskie harce, jakieś
porachunki czternastoletnich Cyganów, gonitwa opodal wejścia do galerii
handlowej. Ci sami turyści, bywalcy stolic, hostel z pubem i wieczorny międzynarodowy
kurs po pubach. Koszmar jako symbol miasta, wiszące nad nim marzenie satrapy,
którego krwawy koniec jarzy się gdzieś w przebłyskach dzieciństwa. Można pomyśleć,
że w pałacu tym nadal urzęduje jakiś mroczny tyran albo uwięziona w nim jest
bajkowa Buka, która wlazła w nazwę tego miasta, zaanektowała ją jak cichy
okupant. Ale to tylko gdzieś skrywające się po zakamarkach cienie, uśpione demony.
Bo na ulicach młodość, śmiech, choć i starość, rozkład i żebractwo. Gdzieś w połowie
drogi między jednym i drugim spotkasz się z Bukaresztem. Ale nie będziesz
potrafił tego nazwać.
Synagogi.
Niedaleko miejsca, gdzie mieszkałem była dzielnica synagog. Powtykanych między
nowe wysokie budynki. Wygasła dzielnica. To prawda, że Bukareszt jest jak
wulkan; na zewnątrz lawa ludzi płynących przez ulice. Ale pod spodem też wygasłe
wulkany i ślepa przeszłość. Minione Orienty. Przykrywany przez inne naloty
nalot państwa Osmanów. Progi cerkwi i
przekroczenia, przechodzenia. Obroty ciszy w gwar i na odwrót. Wielkie budynki
państwowych instytucji a dosłownie pod nimi Cyganie... rozkładają stoliki. Gdzieś
trafi się stara kamienica jak zepsuty ząb i urywek podwórza, gdzie mają swoje
gniazda, z których wychodzą i władają kawałkiem chodnika albo bramą.
Anonimowość
pomników. Na jakimś pobocznym placyku widzę czyjeś popiersie. Podchodzę bliżej,
żeby sprawdzić. Tak mam. Niektórzy poeci zawsze się zatrzymują przy pomnikach.
Ale nim zdążę odczytać podpis ze zdziwieniem rozpoznaję... twarz górala z
Wadowic, który kiedyś tu był.
Bukareszt
to też miasto finezji.
-Polska! Adam Mickiewicz! Wasz wielki
poeta.
-Tak, tak - ucieszyłem się. Mickiewicz
jest dla mnie jak barwy rodzinnego klubu. Klubu nie tak znanego jak wielkie potęgi,
ale jednak - kiedyś dawno temu odnoszącego sukcesy - powiedzmy - w pucharze
UEFA.
-Oglądałem kiedyś wasze seriale - zaczął
po polsku wymieniać tytuły: Czterej pancerni i pies, czarne chmury.
Opisał jeszcze jeden serial, który
zidentyfikowałem jako Dom.
-Dużo czytam. Czytałem na przykład Lalkę
Bolesława Prusa. Wspaniała powieść - i zaczął wymieniać nazwiska bohaterów.
Potem przeszedł do rzeczy.
-Widzisz Artur, nie wiem jak tam u was jest.
Ja nie jeżdżę po świecie. Całe życie jestem tutaj tak jak pan Rzecki w Warszawie. U nas paczka papierosów kosztuje piętnaście lei. Potrzebuję zapalić. Mnie,
intelektualisty, nie stać na papierosy. Dasz na fajki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz