sobota, 1 listopada 2014

Artur Fryz, wspomnienie

Wiersze na piętrze, Sopot, Dworek Sierakowskich 21 maj 2013. Od lewej Krzysztof Kuczkowski, Artur Fryz i autor bloga. 


Głos Artura usłyszałem po raz pierwszy przez telefon. Musiało to być jakoś w 2006 roku, informował, że mój debiutancki tomik otrzymał jedną z nagród w Złotym Środku Poezji.  Dziś Artur Fryz jest pamiętany w pierwszym rzędzie jako twórca tej nagrody i tego festiwalu. Do niewielkiego Kutna co rok u progu lata zjeżdżali poeci z całej Polski. Nie lubię imprez literackich – tych zjazdów kółek wzajemnej adoracji podminowanych skrywaną niechęcią i ego mówiącym ja, ja, ja, ale do Kutna lubiłem przyjeżdżać zawsze. Wywiozłem stąd zarówno przyjaźnie, jak i pojedyncze spotkania – są osoby, które widziałem w życiu raz albo dwa, ale pozostają w życzliwej pamięci. Przez Kutno właśnie. Wyjątkowość Artura było widać szczególnie podczas tego typu spotkań, nie tylko w Kutnie, ale gdziekolwiek, gdzie się pojawił. Był to człowiek – nie będzie w tym górnolotnej przesady – pewnej misji. Kochał poezję i wiele uwagi poświęcał innym piszącym. Zbliżał ludzi. Przy tym wszystkim pozostawał samoswój, wyrazisty. Był antytezą osobników bez właściwości, kręgosłupów i zasad.

Gdy myślę o jego twarzy, widzę na niej wypisaną dobroć i melancholię. Miał za sobą wiele ciężkich osobistych doświadczeń, niósł w sobie przepaść, ale pamiętam go też śmiejącego się. Jak śmiał się z całej duszy i jak uśmiechał się smutno. Był człowiekiem uważnym. Najcenniejszym prezentem, jaki otrzymałem od niego jest wiersz z dedykacją. Niech to będzie poezja piłki nożnej. Pamiętam dokładnie moment, który go zrodził. To było podczas mundialu w Niemczech. Oglądaliśmy wtedy w knajpie koło Kutnowskiego Domu Kultury mecz ćwierćfinałowy mistrzostw świata – Brazylia przegrała z Francją 0:1. Łatwo to można sprawdzić w Internecie – był 2 lipca 2006. Było wiele osób, ale najwięcej czasu spędziliśmy obaj wtedy w gronie – Wojciech Wencel, Miloš Doležal, Jaroslav Šubrt. Rozmowy o poezji mieszające się w upalny dzień z rozgrywającym się obok meczem, i tę właśnie aurę Artur utrwalił. Piłka nożna dźwiga w tym wierszu poezję a poezja piłkę nożną. Fryz był wolontariuszem, komiwojażerem poezji. Traktował to jak służbę. Ale przede wszystkim był sam poetą, który miał coś do powiedzenia. Prawda, którą zawarł w wierszu o futbolu odnosi się do wszystkich poetów. I tych, którzy rozgrywają swoje mecze na Santiago Bernabeu i tych, co na Łazienkowskiej i tych, którzy kopią piłę na zwykłym orliku. Jeśli już wychodzisz na boisko daj z siebie tyle, ile możesz. Nie oszczędzaj się. I pamiętaj, że piłka to gra zespołowa. To spotkanie z Innym. Tym, który dogrywa ci piłkę, ale i tym, którzy walczy z tobą bark w bark.

to będzie poezja
jeśli będziemy ze sobą
próbowali być

i po meczu wymienimy się

spoconymi koszulkami
ciałem i krwią
piekłem i niebem
słowem
wszystkim
co nie pasuje
wszystkim

nawet wynikiem

W maju 2013 Fryz odwiedził mnie w Gdyni na Morskiej. Miał kilka spotkań autorskich, z których jedno – w Dworku Sierakowskich prowadziłem. Zjedliśmy szybki obiad, po czym zapytał czy nie pożyczyłbym mu jakiejś koszuli. Nie chciał na spotkanie iść w przepoconej. Życie dopisało więc do jego wiersza zakończenie, mieliśmy zamienić się koszulami. Otworzyłem szafę, ale jestem szczupły  Artur zaś miał sylwetkę słuszną - dość pękatą. Żadna z koszul nie wchodziła na niego. Łatwiej było nam się wymienić imieniem niż koszulą. W końcu znaleźliśmy jedną – starą czarną dżinsową po moim ojcu. Ta pasowała na niego. Ale gdy już Artur ją założył stwierdził, że ma zepsuty zatrzask. Ostatecznie poszedł więc na wieczór w swojej własnej. Własne losy można nawzajem przymierzać, ale nie można ich ponieść. Tak czytam dziś ten wiersz. Gdy wymienimy się wszystkim, nawet tym, co nie pasuje, wtedy spotkamy się naprawdę.

Dokładnie rok temu – tuż przed Wszystkimi Świętymi rozmawiałem z Arturem po raz ostatni. To była bardzo krótka rozmowa. Artur pytał, czy wysłałem umowę o dzieło, żeby rozliczyć antologię. Był to chyba drugi albo trzeci monit z jego strony, bardzo na tym mu zależało. Domykał sprawy?

Książkę Fryza Czytanie z księgi świętego Kłapouchego bardzo lubię. To jest tak, że mamy w swoim życiu swoich świętych, z których każdy ma inny charyzmat. Jest więc święty Puchatek i święty Prosiaczek, święty Tygrys, święty Królik i dobrze jest czasem mieć świętych Krewnych i Przyjaciół Królika. No i oczywiście jest święty Kłapouchy. Fryz pozostanie na zawsze dla mnie świętym Kłapouchym, który mieszka gdzieś na obrzeżach mapy w zakątku ponurym i smutnym. Był jak ta postać z dziecięcej książki, gdy wycofywał się na obrzeże śmiechów i gwarów, zapadnięty gdzieś w swoich rozmyślaniach albo zmęczeniu. Takie wrażenie sprawiał, gdy widziałem go po raz ostatni w Sopocie, rok temu, w październiku. 

Artur był też moim znajomym na facebooku. Nie rozmawialiśmy za pośrednictwem tego medium wiele, ale poczułem niedawno potrzebę, żeby poczytać tę zwykłą korespondencję. Okazało się, że jest to niemożliwe. Po śmierci Artura profil został zlikwidowany a wraz z nim zniknęło wszystko, co Fryz napisał w wiadomościach. W naszym dialogu pozostały tylko moje wypowiedzi i kwestie, w miejscu wypowiedzi Artura pojawia się komunikat, że to spam. Rozmawiam więc tam... sam ze sobą.... Zniknęło nawet to, co kiedyś faktycznie powiedział. Nie można do tego wrócić.

Trzeba się spieszyć, żeby zdążyć się spotkać i naprawdę porozmawiać. Ale rozmawiać można nie tylko z żywymi. Z umarłymi też. Jedni wierzą, że zmarli słyszą nasz głos, inni twierdzą, że śmierć to ostateczny koniec. Ale niezależnie od tego mamy wobec nich zobowiązania. Bo obojętnie, czy są gdzieś, czy nie ma ich nigdzie, są jeszcze w naszym umyśle, jest pamięć o ich ruchach, gestach, odbicie oczu, jest echo ich głosów, zapadłe w nas tak, jak światło dalekich gwiazd, których już – w chwili gdy je widzimy na niebie – nie ma.

Więc dzisiaj też jest czas, żeby mówić: Arturze, dzięki, że byłeś, jesteś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz