piątek, 3 kwietnia 2015

Na marginesie Marka Nowakowskiego

Dopiero po wielu latach doszedłem do przekonania, jak bardzo jednak byłem przez tamten czas zdewastowany. Zniewolenie wdarło się w umysł, zatruło wyobraźnię, niewidzialne cugle trzymały mnie na uwięzi i choć widziałem zło i czułem jego skutki, nie zdołałem tego, co pisałem, wypiętrzyć, unieść wysoko, jak marzyłem, i przez to uczynić doskonalszym, trwalszym, bardziej porażającym. Grzęzłem tak często, zapadałem się głęboko. To były koszty. Już do końca nie dam rady. Szkoda.

Marek Nowakowski, Dziennik podróży w przeszłość, Warszawa 2014, s. 158.

To jedne z ostatnich słów zapisanych przez Marka Nowakowskiego. Marzył, żeby unieść swoje pisanie wysoko, ale ono wodziło go po knajpach, zakazanych rewirach, melinach. Zapisywało czyjeś marginalne życie, zaczynało się tam, gdzie odpadał tynk, gdzie spadały ludzkie maski. Żył, pisał obok systemu, z czasem coraz bardziej przeciw niemu i nigdy nie dał się upupić ani kupić. Nie wiem, czy jego zmagania, jego porażki, jego usiłowania nie są ważniejsze niż to, co udało mu się ukończyć, domknąć?

Są ludzie, który otrzymują siebie za darmo i zawsze siebie już powtarzają i są tacy, którzy całe życie biją się o siebie, mozolnie, przez wygrane, przegrane, pyrrusowe remisy.  Grzązłem – pisze Nowakowski. Wszyscy grzęźniemy, nie grzęzną jedynie ci, którzy siedzą po uszy w gównie. Gówno zapycha im uszy, gówno w ich oczach, gówno w słowach. Gówno w ustach. Gówno jak puenta. Jak znak przestankowy. Gówno prawda.  Są tacy, którzy mogą mówić cokolwiek. Ich słowa śmierdzą gównem. Nawet gdy używają cytatów.

Zatem szarpaniny Pana Marka są na wagę czystego kruszcu. Jako przesłanie jego ostatnich książek wypływa myśl, że o siebie trzeba walczyć, siebie trzeba wywalczyć. Inaczej już nie będzie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz