Poza
sezonem, na początku czerwca, na północnym brzegu Balatonu nie ma tłumów. W mijanych miejscowościach
życie zdaje się toczyć powoli, zupełnie jak wagoniki pociągu Szekesfehervar-Tapolca.
Stare, czyste, niewymazane sprejem składy. Schludne, skromne stacje,
najczęściej przeszklone klocki z poprzedniej epoki ginące w zieleni i zawiadowcy
w czerwonych degolówkach. Czas tu nie spieszy się do przyszłości. Skrzypy
wyrastają spomiędzy płyt peronów, a zaraz za stacyjkami wzdłuż całego brzegu jeziora
ciągną się puste jeszcze campingowe domki. Z drugiej strony, za oknem, widać zarośnięte
gęstym lasem idealne stożki wygasłych wulkanów, wyrastające sto, dwieście
metrów ponad poziom okolicy, no i winnice… Wąsaty konduktor w białej koszuli i
szelkach przypomina Pana Kreta, jakby wyszedł z kukiełkowej bajki, wiedział o
czym szumią wierzby. Pilnuje, by trójka turystów wysiadła na stacji Badacsonytomaj.
Tyle sylab w tej nazwie, że ciężko nauczyć się jej na pamięć. Pomaga japońskie
SONY w środku.
Fot. Aneta Klimek
Badacsony
jest zarazem nazwą największego z okolicznych wygasłych wulkanów. Rozległy,
mający ponad kilometr na kilometr wierzchołek ma owalny kształt, jest niby
zielona wyspa, wyrastająca ponad wszystko dookoła. Wyizolowany przez strome
skaliste zbocza, z daleka wygląda jak trumna albo jak australijska góra Uluru,
tyle że porośnięta lasem. Za linią lasu i skał zaczyna się piętro winnic. Na
kamiennych murach wylegują się jaszczurki. Chciałoby się tu zatrzymać i nie
ruszać stąd, patrząc w dół, gdzie za dachami wsi rozpościerają się wody
jeziora.
Kilka
razy przychodził łagodny, ciepły deszcz, a potem wypogadzało się. Zachwyt nad
tą chwilą w parującym powietrzu… Słońce wręcz parowało deszczem,
intensywniały wszystkie barwy tła, mchy i trawy. Można było iść za smugami
światła, w to późne popołudnie.
Fot. Aneta Klimek
Przy
molo, gdzie dopływają katamarany z drugiej strony akwenu, stoi bosy pomnik
Jozsefa Egryego. Kiedy jednak zwiedzamy muzeum malarza, Anetka jest trochę
zawiedziona. „On nie korzysta w ogóle z tutejszych kolorów. Prawie nie używa
zieleni”. A jaki kolor ma Balaton? Teraz, na początku czerwca, właśnie
zielonkawy – konkretnie miętowy. Tam gdzie pada więcej słońca przechodzi w
łagodne turkusy. Chmury przesuwają się nad nami, więc na wielkiej powierzchni
powstają cienie, całe szerokie pasy różnych barw. A zieleń wokół, na wzgórzach, jest właśnie teraz pulchna, soczysta. A gdyby tak zobaczyć tu październik?
Fot. Aneta Klimek
Gdy
nad Balatonem zapada noc wzdłuż całego południowego brzegu widać z naszego
campingu jarzące się dalekie światła. Ale łuna jest daleka, rysuje się tylko na
horyzoncie, doskonale rysują się na niebie gwiazdy. Światło niedalekiej latarni
pada na wodę. I wtedy dostrzegamy, jakieś pół metra od brzegu przy dużym
kamieniu wytkniętą ponad powierzchnię wody głowę niedużego węża. Znika zaraz za
kamieniem, ale za chwilę pojawia się znowu. A dalej, jakieś dwa metry od brzegu
sterczy kolejny łepek. Mija parę minut i podłużny kształt wije się gdzieś na
płyciźnie. Węży jest zatrzęsienie. Ela próbuje ściągnąć jakiegoś aparatem, ale
nocne zdjęcia wychodzą niewyraźnie. Prawdopodobnie są to zaskrońce, które
świetnie czują się w wodzie.
Fot. Aneta Klimek
Drugiego
dnia jedziemy na Półwysep Tihany. Pierwszy na Węgrzech park narodowy obejmuje
wypiętrzający się trochę ponad sto metrów nad lustro wody pokryte gęstwiną
wzgórza. W głębi półwyspu ukryte są wewnętrzne jeziorka i ciepłe źródła. Z wysokiej
trawy, spomiędzy drzew, na końcu szpalerów białych topoli, wyłaniają się ruiny
romańskich kościołów. Barwa kamienia łączy się harmonijnie z kolorem drzew. Do Tihany i położonego na końcu szosy centrum
konferencyjnego snuje się sznur samochodów. Ale na leśnych pagórkach, ich
skałkach, skąd roztaczają się piękne widoki na Balaton i wnętrza półwyspu, nie
uświadczy się turystów. Jesteśmy jedyni. Sama miejscowość wraz ze starym
opactwem idealnie wpasowuje się w krajobraz. Niesamowite ściany z suszącej się
papryki, wszechobecne wino, flegma i bezpretensjonalność mieszkańców.
I last but not least Muscately…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz