Gdzieś na tory zwaliły
się druty, pociąg się spóźnił prawie półtorej godziny, nie zdążyliśmy na busa,
zostaliśmy wyrzuceni na brzeg miasta bez biletu i noclegu. Taka niechciana noc,
kiedy czekasz na swoje połączenie, a zamykają dworzec. Trzy bezsensowne godziny
w sławnym mieście Praga, po którym przewalają się tłumy uczestników afterów i
biforków, idących stadami w pijanym widzie, jakby ktoś rozsiał po okolicy wysyłające
wibracje pokemony, jakby przyzywał ich puls klubów, piekielnych jaskiń na Placu
Wacława. Mieszanina języków, bełkotliwy angielski, rozdziawiony rosyjski,
natarczywa francuszczyzna, wulgarny polski, nagle rymujący się ze wszystkimi
językami czeski. Sobota – nieustające światowe dni młodzieży. Hordy erasmusów,
wolontariusze wszystkich krajów łączący się pod Mostem Karola. Nic nie było dla nas ciekawego tej nocy w tym
mieście, choć aktualna sława głosi pewnie coś dokładnie odwrotnego.
Fot. Aneta Klimek
Piękniej było tu kilka dni wcześniej, wieczorem, gdy deszcz
wypłukał postacie Japończyków w smutnych plastikowych pelerynach. Nad Wełtawą
wyrosła grzybnia parasoli, próbując osłonić stoiska portreciarzy. Karykatury
przykryte folią świeciły się perliście. Miasto zamazywało się, stawało się
mniej realnym i jako takie – jako mniej realne - było bliższe
temu z wyobraźni. Wyobraźnia ta była – taka jakoś lirycznościowa i nieco
kiczowata. Zapalająca się na sławne nazwy jakby były to magiczne totemy.
Nie
mieliśmy żadnego aktualnego przewodnika – w końcu zabytki stać muszą w tych
samych miejscach. Świat opisywał nam nieaktualny „praktyczny” przewodnik „Czechy
i Słowacja” z 1994 roku. Tłumaczony z angielskiego, napisany przez jakiegoś
aroganckiego Brytyjczyka, oglądającego świat okiem sytym i rzeczowym. Po
prawdzie nie było czasu, aby go w Pradze otworzyć. Zrobiłem to raz, gdy
znajdowaliśmy się w czeskiej piwnicy „U Medvidku” (Pod Niedźwiadkami). Opis
brzmiał: „Kolejna praska instytucja,
której korzenie sięgają XIII w. Dziś jedzenie nieszczególne, a piwo z
Budziejowic (oryginalny Budweiser) nie zawsze takie, jakie być powinno,
rekompensuje to jednak lokalizacja w centrum, bezpretensjonalność i
przestronność. Pn.-sob. 11.00-23.00. Tanio”. Minęło dwadzieścia kilka lat,
a „U Medvidku” nic się nie zmieniło. Było jak na Pragę tanio i bez pretensji.
Jedzenie proste i konkretne. Piwo w solennym kuflu, kelnerzy w białych
koszulach, wiedzący zawsze, kiedy spytać o następną kolejkę. Wszystko pod
stropami rozległej sali, gdzie ludzie w różnym wieku, siedzieli przy długich
stołach rozmawiając zawzięcie. To
miejsce nikomu nic nie chciało udowadniać. Nikomu schlebiać. Było, jakie było.
Twardo osadzone w rzeczywistości, odporne na czas. Ten nieszczególny opis z
przewodnika pozwolił sprawdzić – jeszcze istnieje.
Fot. Aneta Klimek
A
jednak coś się zmieniło. Przerzucając stronę trafiliśmy, kilka pozycji niżej,
na opis Zlatego Tygra: „Piwiarnia chętnie
odwiedzana przez śmietankę literacką Pragi z Bohumilem Hrabalem na czele.
Przyszłość lokalu jest obecnie niepewna. Pn. – sb. 15-23.00.” Przypomniałem
sobie go feralnej nocy, gdy snuliśmy się po mieście bez otwartego dworca. I ów – nieco arogancki praktyczny
przewodnik sprzed ćwierć wieku wydał mi się staroświecki. Literatura już dawno w
tym świecie spadła do niższej ligi, a pisarze wraz z nią. Kto chciałby – w dzisiejszych
celebryckich czasach - oglądać starszych panów pijących piwo? I pisać jeszcze o
nich w przewodniku? Nie próbowaliśmy znaleźć Zlatego Tigra, nie byłoby – nawet gdyby
istniał – po co. Nie widziałem też jakoś – w świecie marketingowej perfekcji –
miejsca dla początkującego Bohumila Hrabala. Dzisiejszy świat nie stworzy
stałych, twardo osadzonych w rzeczywistości miejsc. Miejsca tego świata upadną
jak trendy, przeminą jak gatunki muzyki puszczane przez didżejów. Kiedy mnie
spytasz „O czym myślisz?”, będę obracał w głowie to zdanie: „przyszłość lokalu
jest obecnie niepewna”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz