niedziela, 20 marca 2011

Jedyne takie pożegnanie


Są momenty, gdy nagle życie zamienia się w opowieść. Staje się wtedy przed swoim życiem i ogląda jak film z pięknym zakończeniem. Taki euforyczny dzień przeżył dzisiaj każdy polski kibic skoków. Cóż może myśleć sześciolatek pierwszy raz zobaczył skoki na olimpiadzie w Sarajewie, pamięta jeszcze na belce Piotra Fijasa i charakterystyczne splunięcie? Który zawsze marzył, żeby skakać, szybować jak Nykkanen i Weissflog? Po latach wielkiej smuty, gdy pojawił się młodziutki góral w dalekim Thunder Bay, włączałem Eurosport zawsze, żeby kibicować rówieśnikowi z Wisły; przeżywać jego sukcesy jak przeżywałbym je sam, gdybym był na skoczni. Coraz wyższe miejsca w PŚ i zwycięstwo w Holmenkollen pojawiało się jak zapowiedź czegoś wielkiego. Tymi zawodami żegnał się ze sportem wielki Weissflog i zaczynała się nowa epoka. Ale przecież nie od razu. Przyszły lata kryzysu i wydawało się, że polskie skoki pogrążą się w beznadziei. Kto wtedy interesował się tą dyscypliną? Marsz w górę zaczął się pomalutku, niezauważalnie. Z Adamem witałem nowy wiek. Adam - to przecież sylwester i Nowy Rok 2000/2001. Zerwałem się po dwóch godzinach snu w Gdańsku-Brzeźnie i biegłem ścieżką wzdłuż morza do domu, żeby zdążyć na Garmisch. -Dokąd się tak spieszysz? - pytali kumple. -Małysz jest w świetnej formie! -A kto to jest Małysz? -pytali. A po kilku dniach już cała Polska wiedziała... To była jedyna taka wiosna - 11 pucharowych zwycięstw i wspaniałej walki o mistrzostwo świata z Martinem Schmittem. Puchar świata, w którym się przewinęło tylu wspaniałych rywali: Schmitt,  Hannawald, Goldberger, Ahonen, Ammann, ale i inni, i Hautameki, Morgenstern, Schlierenzauer i inni, wielu innych. Nowi przychodzili a Małysz pozostawał, ile razy ogłaszano już koniec starego mistrza a tu przychodziły nowe złote, srebne zgłoski z Predazzo, Sapporo, Vancouver. W cieniu Małysza-mistrza rósł Małysz-człowiek i to Małysza-człowieka kochali rodacy. Zawsze umiał zwrócić honor tym, którzy z nim pracowali na jego sukcesy - Tajnerowi, Hannu Lepistoe, innym trenerom i całemu sztabowi. Jedno "trudno" - wypowiedziane dziś łamiącym się głosem przez kolegę ze skoczni Roberta Mateję mówi więcej o Małyszu niż całe dziennikarskie elaboraty i ten tutaj wpis. Patrzyłem na Małysza jako nastolatek, ale i patrzyłem jako facet już po trzydziestce, widząc już powoli smugę cienia zbliżającej się do naszych późnych siedemdziesiątych roczników.  Skąd ten patos w gadaniu o sporcie, o facetach, którzy starają się oddać dwa dobre skoki? Życie nie składa się tylko z realu, ale i z marzeń. A wiele marzeń w tym kraju ten skromny skoczek z Wisły ucieleśniał. I koniec kariery miał wymarzony. Ostatni skok był genialny i jeszcze dał ostatnie w życiu podium. Łza w oku z powodu jego odejścia była połączona z radością - bo wygrał Kamil Stoch. Chłopak, który wyrósł już na marzeniach, które rozbudził Adam. Łamiący głos Szaranowicza oznajmił nam koniec epoki. Ale niech ten dzień trwa, jak zakończenie baśni, jakiejś wielkiej powieści. To było jedyne takie pożegnanie i do tego z telemarkiem.

Mistrzu jesteś wielki! Kończysz karierę, ale ona jest jak atomowe wyjście z progu. Lot przez życie się nie kończy. Niech Ci w nim wiatry sprzyjają!

2 komentarze:

  1. W 1988, w czasie igrzysk w Calgary, zacząłem oglądać skoki narciarskie. Moim idolem był Jari Puikkonen, chyba głównie ze względu na imię podobne do mojego. Zawsze był tak mniej więcej między czwartą a siódmą pozycją. U nas wtedy skakał Fijas, szło mu słabo, może raz się zdarzyło wejść do pierwszej dziesiątki...

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze Jan Kowal. Zawsze żegnał się przed skokiem. W 1988 r. latem byłem po raz pierwszy pod Wielką Krokwią. Rekord skoczni należał wtedy do Jana Kowala wynosił 123 metry. Nieźle zważywszy, że w II połowie lat 90 Primoż Peterka ustanowił ostatni chyba rekord przed przebudową 129.5 metra, ale to było już V, a nie styl klasyczny.

    Pamiętam jeszcze takich zawodników jak Pavel Ploc, Ernst Vettori i niezawodny Eddie The Eagle - ostatnie miejsce na olimpiadzie w Calgary właśnie. Przed kolejnymi Mś związek cofnął mu licencję, żeby biedak się nie zabił:))

    OdpowiedzUsuń