Umiejętność chodzenia na piechotę jest rodzajem twórczego daru. Tak jak pisarstwo, malarstwo, rzeźba. Niekiedy talent ujawnia się w dzieciństwie, jesteś takim małym Mozartem ścieżek. Biegasz szybciej, jesteś bardziej wytrwały niż twoi koledzy. Ale potem zwalają się obowiązki i szkoła, wszelkie powinności, które na ogół są grobami uzdolnień. Tym bardziej że maszerując niczego nie zyskujesz, chodzisz na piechotę tylko sobie a muzom. W rzeczywistości wszyscy, którzy tak sądzą mylą się: maszerowanie to luksus.
Jacques Lanzmann, Szaleństwo marszu.
Książka, z której pochodzi cytat jest połączeniem poradnika piechura i "pieszej" autobiografii Lanzmanna, popularnego we Francji pisarza, znanego także ze swojej pasji do morderczych wielodniowych wypraw. Facet nie wzbudził mojej sympatii. Ot, jeszcze jeden zapatrzony w siebie buc, który uważa, że ma receptę na szczęście. Obiektywnie trzeba stwierdzić, że osiągnięcia jako piechur miał rzeczywiście imponujące a wiele jego praktycznych wskazówek można zastosować w terenie. Lanzmann skupia się jednak na czysto mechanicznej stronie marszu, prze do przodu jak czołg, popychany swoim rozbuchanym ego. Mało tu miejsca na bardziej duchowe aspekty i walory kontemplatywne maszerowania. Ten jednak cytat o umiejętności chodzenia jako talencie trafia w samo sedno. Być piechurem to rzecz wrodzona. Chyba najbardziej adekwatnym porównaniem będzie zestawienie talentu piechura ze słuchem muzycznym. Każdy piechur porusza się w swoim własnym rytmie. Do tego rytmu się dochodzi. Niejednokrotnie latami. Każdy startuje z innego pułapu. Podobnie jak nie każdy może śpiewać, nie każdy może maszerować. Trening może pomóc, ale trzeba mieć talent.
Druga trafna myśl Lanzmanna w zacytowanym fragmencie dotyczy korzyści płynących z chodzenia na piechotę. Piechur z talentem (gdy jest w ruchu) zawsze zyskuje. Osiąga harmonię z rytmem ziemi. Gdy pozostaje dłużej w bezruchu, zawsze będzie czuł niepokój. Przerwa może trwać tydzień, miesiąc. Obowiązki mogą go przytłoczyć. Ale możecie być pewni, któregoś dnia wyjdzie z domu, połknie kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów i odzyska równowagę.
Marsz jest najlepszym lekiem na problemy. Szybki, doraźny pozwala zrzucić stresy. Ale największą odporność przynoszą wielodniowe wyprawy. Energia włożona w nie zwróci się w miesiącach, gdy będziemy potrzebować sił do innych zadań. Wielodniowy wyczerpujący marsz uczy cierpliwości, jak żyć w sytuacji nieznośnej, która nie rozproszy się z dnia na dzień. Wyruszam na samotne wyprawy z ciężkim plecakiem od kilku lat. Jestem dziś facetem być może starszym fizycznie, nie lecę bez tchu całą dobę by przejść sto kilometrów na harpaganie, ale wytrzymałość mam większą niż w latach studenckich. Przede wszystkim psychiczną. Nie jestem silny. Sądzę nawet, że jestem słaby. Ale prawdziwa moc tkwi przede wszystkim w głowie; tam, skąd bierze się motywacja. Po takim mentalnym treningu, jaki odbyłem chociażby przechodząc Bułgarię z zachodu na wschód, szybciej podnoszę się po porażkach. Powiedziałbym nawet, że zaskakująco szybko. Po prostu w życiu jak w wyprawie - masz dość, ale podnosisz się jednak i idziesz...
Moje chodzenie wzięło się z melancholii (patrz: kutabuk). Ale teraz jestem już dalej. Nie wyruszam po to, żeby uciekać, ale by ścigać. Nie jako ofiara, ale jako drapieżnik. I ostatnia rzecz - samotność. Samotność podczas wielodniowych wypraw oznacza, że odnajdujesz swój rytm. Nie musisz się na nikogo oglądać i nie musisz za nikim nadążać. Wszystko, co masz - to twoja wewnętrzna siła. Na sobie tylko musisz polegać. Kiedy pojawi się impas, kryzys - ta wewnętrzna siła się odezwie. Nie od razu. Może po paru dniach. Ale musi się odezwać, bo najważniejszy krok już kiedyś zrobiłeś. Podjąłeś wyzwanie i udało ci się. W środku już jesteś ofensywny. Idziesz naprzód. Porzucasz sentymenty i krajobrazy. Przed tobą daleka droga, która lepiej motywuje niż pozorne bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo jest brakiem lęku. Dlatego usypia. Ty musisz przechodzić w poprzek lęku na czerwonym świetle. Przegrasz, wygrasz - wszystko jedno, ale pozostaniesz mentalnym zwycięzcą. Wyprzedzisz się. Zostawisz siebie za sobą. A przed tobą
cały świat...
wracam do tego wpisu, bardzo mi bliski
OdpowiedzUsuńbyłam tam sama, wśród
OdpowiedzUsuństosu marzeń
zmęczona nocą popijaną kawą
papierosem podpalaną
cisza przestrzenią ducha
coraz ciemniejsza i coraz większa
gdzie może on rozwinąć skrzydła
coraz zimniejsza i coraz mroczniejsza
kąpałam się w niej
i nic nie widziałam
biały pasek
cienki i nieotwierany
oglądany ale nieprzeczytany
siedemnasty numer jak zawsze opieczętowany
i wiesz co?
dobiegnę
nawet ostatnia
mojego szczęścia
mi nikt nie odbierze
marzyć zawsze będę