O czym teraz myślisz? - zapytał facebook.
- Gdzie pojadę, gdzie pójdę, z kim się spotkam,
jak już przedostanę się przez ten masyw książek. Dziś pozostawiłem za sobą recenzję
na dziewięć tysięcy znaków. Kolejne wydepczę już tutaj, na blogu.
„Biblioteka była grobem mojej młodości” – nad tym
zdaniem pochylali się uczestnicy panelu o Marii Janion, któremu przysłuchiwałem
się w środę. No ja tak nie mogę (i całe szczęście) powiedzieć. Owszem,
spędziłem nad lekturami dużo czasu, ale esencję życia stanowił ten spędzony w
plenerze. W wędrówce. Nigdy nie chciałem być mitycznym profesorem w zawalonej
książkami bibliotece, choć przecież imponowali mi ci sędziwi mędrcy. Chciałem
być podróżnikiem, zdobywać szczyty. Owszem, już jako dziecko chciałem być
pisarzem. Ale wtedy rozumiałem to jako pisanie przygód (nie miałem śmiałości,
żeby samemu je przeżywać?). A może chciałem je przeżywać, żeby opisywać?
Żadna biblioteka nie jest warta tego, żeby
grzebać w niej młodość. Można w niej pogrzebać młodzieńczą głupotę, dokonać
egzekucji literatów (wyrzucić kiepskie książki z jej zbiorów), tworzyć swój
ortodoksyjny literacki kościół. Ale przede wszystkim trzeba żyć. Stawiać
literaturę za życiem. I nie uprawiać życiopisania. Nie żyć dla pisania, nie
stawać się wyznawcą bajdur o sobie samym. Nie ma nic bardziej żałosnego jak
literat żyjący w swoim micie i nieustannie domagający się uznania od otoczenia.
Żadne otoczenie dziś nie nasyci pisarza. Bo to nie jest czas pisarzy. To nie
ich stulecie.
Przyjacielu, nie myśl, że poniosłeś klęskę, skoro
się zorientowałeś, że nie zapiszesz się jako dzisiejszy Wojaczek, Kerouac, czy
Lem. Właśnie dotarłeś do końca kolejnego etapu. Weszliśmy na górę w ten
piątkowy wieczór i widzieliśmy całe nasze życie. Nie mieliśmy do niczego ani
nikogo pretensji. Nie udawaliśmy nikogo. Nikt nie mógł nas zdemaskować, bo nie
było w nas maski. Nie potrzebowaliśmy widowni. Po prostu byliśmy.
I to było piękne.
pięknie i cholernie niegłupio
OdpowiedzUsuń