poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Czwarty post piechura


O czym teraz myślisz? - zapytał facebook.
- Gdzie pojadę, gdzie pójdę, z kim się spotkam, jak już przedostanę się przez ten masyw książek. Dziś pozostawiłem za sobą recenzję na dziewięć tysięcy znaków. Kolejne wydepczę już tutaj, na blogu.

„Biblioteka była grobem mojej młodości” – nad tym zdaniem pochylali się uczestnicy panelu o Marii Janion, któremu przysłuchiwałem się w środę. No ja tak nie mogę (i całe szczęście) powiedzieć. Owszem, spędziłem nad lekturami dużo czasu, ale esencję życia stanowił ten spędzony w plenerze. W wędrówce. Nigdy nie chciałem być mitycznym profesorem w zawalonej książkami bibliotece, choć przecież imponowali mi ci sędziwi mędrcy. Chciałem być podróżnikiem, zdobywać szczyty. Owszem, już jako dziecko chciałem być pisarzem. Ale wtedy rozumiałem to jako pisanie przygód (nie miałem śmiałości, żeby samemu je przeżywać?). A może chciałem je przeżywać, żeby opisywać?

Żadna biblioteka nie jest warta tego, żeby grzebać w niej młodość. Można w niej pogrzebać młodzieńczą głupotę, dokonać egzekucji literatów (wyrzucić kiepskie książki z jej zbiorów), tworzyć swój ortodoksyjny literacki kościół. Ale przede wszystkim trzeba żyć. Stawiać literaturę za życiem. I nie uprawiać życiopisania. Nie żyć dla pisania, nie stawać się wyznawcą bajdur o sobie samym. Nie ma nic bardziej żałosnego jak literat żyjący w swoim micie i nieustannie domagający się uznania od otoczenia. Żadne otoczenie dziś nie nasyci pisarza. Bo to nie jest czas pisarzy. To nie ich stulecie.

Przyjacielu, nie myśl, że poniosłeś klęskę, skoro się zorientowałeś, że nie zapiszesz się jako dzisiejszy Wojaczek, Kerouac, czy Lem. Właśnie dotarłeś do końca kolejnego etapu. Weszliśmy na górę w ten piątkowy wieczór i widzieliśmy całe nasze życie. Nie mieliśmy do niczego ani nikogo pretensji. Nie udawaliśmy nikogo. Nikt nie mógł nas zdemaskować, bo nie było w nas maski. Nie potrzebowaliśmy widowni. Po prostu byliśmy.

I to było piękne.

1 komentarz: