"To olbrzymie zwierzę, które wchodzi w takich momentach
rycząc: ZAMYKAMY! KONIEC! KONIEC!" kto je tu wpuścił? Kto je tu zapraszał?
Czy byliśmy zmęczeni? Wschodami i zachodami? Kocham i nie kocham? W gruncie
rzeczy byliśmy przybyszami. Z kosmosu, którzy tylko z pozoru przypominali
mężczyzn i kobiety. Zakładaliśmy garnitury i buty na szpilkach. Nasza mowa była kosmiczna. Nasza przyszłość
nie chciała być zwyczajna. Nie mieliśmy przyszłości. Zdemaskowani oglądaliśmy
swoje parszywe zielone dłonie, braliśmy w nie swoje pulsujące zielone serca.
Serca w kolorze nadziei. I chowaliśmy jak zdechłe świnki morskie, nasze chomiki
w tekturowych pudełkach. Potem bez większych złudzeń wysyłaliśmy aplikacje i
listy motywacyjne. Ten świat nie znał tragedii, groteska hasała na ulicach i
placach, groteska przemawiała do nas z telewizyjnych kanałów. Na szczęście
niektórzy ze znajomych zostali zidentyfikowani jako przyjaciele. Rodzice
przyznawali się do nas. Był to już jakiś zaczątek. Było morze. Były góry i
lasy. Były drogi. Były języki i poezje tych języków. Tabele ligowe. Jakieś
państwa. Sąsiedzi słuchali Radyja. Byli też tacy co czytali „Gazetę”. Okazało
się, że są jeszcze jakieś pieniądze na koncie. Ktoś na naszym fejsbukowym
profilu polubił to. Co zrobisz gdy znów zobaczysz w lustrze starą dobrze ci
znaną twarz kosmity? Uśmiechnij się. Jeszcze jeden dzień przed tobą. Zrób co możesz.
Anioły. Odjęto im białe szaty, skrzydła, istnienie. Ja jednak wierzę wam
wysłańcy. Że nie podrzynacie gardeł w podmiejskiej kolejce. Mówią, że jesteście do cna wymyśleni. Ale nie
przekonuje mnie to. Bo ludzie wymyślają samych siebie. I bardzo cierpią, gdy
ktoś to zauważy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz