poniedziałek, 22 września 2014

W Belgradzie

Nie znam Belgradu. Co możesz powiedzieć o mieście spędziwszy tu jeden dzień, flanując po centrum, nie znając nikogo, nie mając tu żadnej zakorzenionej przyjaznej duszy? Naszkicować jakiś pejzażyk,  kilka rodzajowych obrazków. Czy dla ciebie samego będą one zachętą, żeby wchodzić głębiej w to miasto? Nie znasz patronów ulic, zderzony jesteś z historią nieznaną. Sam nie wiesz, czy tu wrócisz. Czy coś jeszcze o Belgradzie napiszesz. Jeszcze miesiąc i wszystko uleci ci z głowy. Próbuję rozszyfrować hasła, które zapisałem w notatniku. Nad jednym głowiłem się najdłużej „(&#&&& - słowo nieczytelne) na Studenstkim Trgu”. Co się zdarzyło na Studentkim Trgu półtora miesiąca temu? Nie powiedzą tego zdjęcia, bo one nie są opatrzone nazwami placów i ulic, zlewają się w jeden nieokreślony Belgrad. Wreszcie rozszyfrowałem. Notatka brzmiała: ”Portrecista na Studenstkim Trgu”. Będzie więc o portreciście.


W niewielkim skwerku zobaczyłem charakterystycznego gościa. Wyglądał jak mieszkaniec squatu. Bojówki, jakaś znoszona bluza. Pruł jak nakręcony alejkami i nagle zatrzymywał się jak wryty przed rożnymi osobami, a to przed kobietą, która się zagadała z koleżanką, a to przed facetem czytającym gazetę. Wyjmował kawałek papieru i zaczynał go zabazgrywać. W niecałą minutę tworzył zarys twarzy. I podtykał im pod nos kartkę. Ludzie kiwali odmownie głowami on zaś ruszał w dalszy kurs i szukał kolejnej ofiary. Dotarł i do mnie, gdy usiadłem przez chwilę na ławce.
-Jestem artystą. Rysuję, w dwadzieścia minut mogę zrobić ci portret – mówił pokazując mi papier z gryzdami, które układały się w zarys mojego profilu w okularkach.
Odmówiłem, ale jakby nie dowierzał. Ponowił próbę kilka minut później w innym miejscu. Podziękowałem ponownie. Popędził alejką i tyle go widziałem. Ot i cała historyjka.

W tym roku pisząc o Belgradzie tylko wstępne gryzdy, jak ten profil nakreślony przez ulicznego portrecistę. Złapałem się, że szukałem przede wszystkim śladów. Belgrad był bombardowany. No ale kiedy? W 1999 roku. Czym jest współczesność? Współczesne jest dla nas wszystko, co sami przeżyliśmy, czego byliśmy świadkami. Serbia była dla mnie krajem, gdzie za mojego życia - a więc jakby wczoraj  - rozegrała się wojna. Szukałem więc śladów amerykańskich bomb. Minęło piętnaście lat. No, ale przecież w dzielnicy rządowej przecież takie ślady znalazłem. Może bardziej były pozostawione, żeby dać świadectwo? Nie budynki jednak były śladami najgłębszymi. Najgłębszym skutkiem bombardowań było wypchnięcie Serbii z drogi na Zachód. To było widać po napisach wymazanych sprayem na ścianach. Były prorosyjskie.

 
W witrynach księgarń zobaczyłem portrety Gavriło Principa. Princip widniał też na t-shirtach na stoiskach z pamiątkami. Wystawa w parku pokazywała austro-węgierskie zbrodnie z 1914 roku. Zbrodnie to po serbsku „złoczini”. Na kolejnej planszy można było zobaczyć satyryczne obrazki z wiedeńskiej prasy „Serben muss sterben!” (Serbowie muszą umrzeć!) I wielki austriacki kułak wbijający w ziemię serbskiego karzełka. Obok „Hurra nacht Belgrad hinein Serbien muss unsrr sein!” („Hurra! Noc w Belgradzie, Serbia musi być nasza!”), na innym jest ona przedstawiona jako wesz. Wreszcie wymowny obrazek – przy stole siedzą wielcy Niemcy, Austria, Anglia, Francja, Rosja a nawet Japonia. Na puste miejsce na ławie wspina się serbski karzełek. Podpis: „Der kleine Serbe hat aber auch die ganze Welt westankert!”. Nie wiem, co to znaczy. Ale sam obrazek mówi – nie dla wszystkich jest miejsce przy stole, decydujemy my, wielcy, a pretensje małej Serbii są śmieszne, to groteska. Minęło dokładnie sto lat, ale czy tak wiele się zmieniło? Padło kilka imperiów, kilka krajów straciło na znaczeniu, ale wciąż decydują silni. I ponad głowami środkowoeuropejskich krasnoludków. Serbii zamarzyło się być w zeszłym stuleciu wielką i słono za to zapłaciła.

 

Wszedłem do niedalekiego muzeum wojskowości. Mijałem wzloty i upadki serbskiego oręża. Od dawnych wieków, w tym klęskę na Kosowym Polu po pierwszą wojnę światową i ewakuację serbskiej armii przez Albanię. W I wojnie światowej zginęła ¼ obywateli państwa, w tym aż 58 procent żołnierzy. Straszliwa masakra. Po takiej wojnie powstanie Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców zakrawało na cud. Nic dziwnego, że lata Jugosławii były przedstawione w muzeum jako szczęśliwe czasy. Z kolei historia II wojny światowej to z perspektywy Belgradu kolejne ofensywy niemieckie próbujące bezskutecznie stłumić ruch partyzancki. Mundur marszałka Tity prezentował się dumnie w gablocie, podobnie jego sporych rozmiarów figura. A potem znów schyłek i słabość. Na swoje miejsce w ostatniej salce załapała się ostatnia wojna z NATO. Obrazowo porównano siły stron konfliktu. Jesteśmy mali, byliśmy obiektem agresji mówiła wystawa…


Kawałek dalej zaczynał się teren twierdzy. W jej fosie stały czołgi i pojazdy opancerzone. Ze wzruszeniem odnalazłem tam polską tankietkę TKF z kampanii wrześniowej. Rozglądałem się za kimś, żeby zrobił mi zdjęcie z jedynym na świecie ocalałym egzemplarzem miniaturowego czołgu. Już chciałem podejść do małżeństwa z dzieckiem, kiedy kobieta odezwała się po rosyjsku:
-O, Wania, zrób jej tu zdjęcie, przecież on wygląda jak dietski!
I ich córka, na oko, sześcioletnia zaczęła się ustawić przy włoskiej tankietce, tuż obok polskiej. Oczywiście z pamiątkowej foty zrezygnowałem.
Później wyszperałem w Internecie, że egzemplarz z Belgradu w czasie kampanii wrześniowej należał do 10 Brygady Kawalerii – jedynej całkowicie zmotoryzowanej większej jednostli znajdującej się w Wojsku Polskim. Jej dowódcą był Stanisław Maczek. Tankietka została internowana na Węgrzech i przejęta przez tamtejszą armię. Od Węgrów odbili ją kilka lat później jugosłowiańscy partyzanci i tak wylądowała później w tutejszym muzeum…

Jeszcze dwa inne akcenty polskie przypadkiem znalazłem. Na jednym z budynków wisiała tablica: „Liga jugosławiańsko-polska z siedzibą w tym budynku udzielała pomocy uchodźcom polskim w trudnych dniach najazdu Niemiec  faszystowskich na Polskę w 1939 roku”. Tablicę ufundowała Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa w schyłkowym okresie PRL-u. Nie wiedziałem natomiast dlaczego i jak długo jedna z ważniejszych ulic niedaleko twierdzy nosiła imię Tadeusza Kościuszki.

 

I tak się snułem po mieście. Z wzgórza, gdzie znajdowała się forteca roztaczał się widok na Dunaj. Na ulicy Skodarskiej, będącej ulicą knajpek i artystów znalazłem się koło południa, kiedy jeszcze nie obudziła się do aktywniejszego życia. Moje stopy zapamiętały jej brukowaną pochyłość. Trochę błądziłem szukając Muzeum Ivo Andricia. Wciska się przycisk w domofonie i wchodzi do mieszkania z wysokimi sufitami w kamienicy przy jednym z reprezentacyjnych placów miasta. Ale nie czuć tu domowej przytulności, jakby od zawsze tu było muzeum a gabloty - łącznie z noblowskim dyplomem - reprezentują jedynie oficjalność. Pisarz oficjalny, dyplomata, wyższe sfery, także w komunistycznej Jugosławii. Gdy doczytam książki Andricia ten fragment się zmieni, coś tu na pewno dodam. Coś ponad samo nazwisko. Ale nie dziś.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz