Nie znam
Belgradu. Co możesz powiedzieć o mieście spędziwszy tu jeden dzień, flanując po
centrum, nie znając nikogo, nie mając tu żadnej zakorzenionej przyjaznej duszy?
Naszkicować jakiś pejzażyk, kilka
rodzajowych obrazków. Czy dla ciebie samego będą one zachętą, żeby wchodzić
głębiej w to miasto? Nie znasz patronów ulic, zderzony jesteś z historią
nieznaną. Sam nie wiesz, czy tu wrócisz. Czy coś jeszcze o Belgradzie
napiszesz. Jeszcze miesiąc i wszystko uleci ci z głowy. Próbuję rozszyfrować
hasła, które zapisałem w notatniku. Nad jednym głowiłem się najdłużej „(&#&&&
- słowo nieczytelne) na Studenstkim Trgu”. Co się zdarzyło na Studentkim Trgu
półtora miesiąca temu? Nie powiedzą tego zdjęcia, bo one nie są opatrzone
nazwami placów i ulic, zlewają się w jeden nieokreślony Belgrad. Wreszcie
rozszyfrowałem. Notatka brzmiała: ”Portrecista na Studenstkim Trgu”. Będzie
więc o portreciście.
W niewielkim
skwerku zobaczyłem charakterystycznego gościa. Wyglądał jak mieszkaniec squatu.
Bojówki, jakaś znoszona bluza. Pruł jak nakręcony alejkami i nagle zatrzymywał
się jak wryty przed rożnymi osobami, a to przed kobietą, która się zagadała z
koleżanką, a to przed facetem czytającym gazetę. Wyjmował kawałek papieru i
zaczynał go zabazgrywać. W niecałą minutę tworzył zarys twarzy. I podtykał im
pod nos kartkę. Ludzie kiwali odmownie głowami on zaś ruszał w dalszy kurs i
szukał kolejnej ofiary. Dotarł i do mnie, gdy usiadłem przez chwilę na ławce.
-Jestem artystą.
Rysuję, w dwadzieścia minut mogę zrobić ci portret – mówił pokazując mi papier
z gryzdami, które układały się w zarys mojego profilu w okularkach.
Odmówiłem,
ale jakby nie dowierzał. Ponowił próbę kilka minut później w innym miejscu.
Podziękowałem ponownie. Popędził alejką i tyle go widziałem. Ot i cała
historyjka.
W
tym roku pisząc o Belgradzie tylko wstępne gryzdy, jak ten profil nakreślony
przez ulicznego portrecistę. Złapałem się, że szukałem przede wszystkim śladów.
Belgrad był bombardowany. No ale kiedy? W 1999 roku. Czym jest współczesność?
Współczesne jest dla nas wszystko, co sami przeżyliśmy, czego byliśmy
świadkami. Serbia była dla mnie krajem, gdzie za mojego życia - a więc jakby
wczoraj - rozegrała się wojna. Szukałem
więc śladów amerykańskich bomb. Minęło piętnaście lat. No, ale przecież w
dzielnicy rządowej przecież takie ślady znalazłem. Może bardziej były
pozostawione, żeby dać świadectwo? Nie budynki jednak były śladami
najgłębszymi. Najgłębszym skutkiem bombardowań było wypchnięcie Serbii z drogi
na Zachód. To było widać po napisach wymazanych sprayem na ścianach. Były
prorosyjskie.
W
witrynach księgarń zobaczyłem portrety Gavriło Principa. Princip widniał też na
t-shirtach na stoiskach z pamiątkami. Wystawa w parku pokazywała
austro-węgierskie zbrodnie z 1914 roku. Zbrodnie to po serbsku „złoczini”. Na
kolejnej planszy można było zobaczyć satyryczne obrazki z wiedeńskiej prasy „Serben
muss sterben!” (Serbowie muszą umrzeć!) I wielki austriacki kułak wbijający w
ziemię serbskiego karzełka. Obok „Hurra
nacht Belgrad hinein Serbien muss unsrr sein!” („Hurra! Noc w
Belgradzie, Serbia musi być nasza!”), na innym jest ona przedstawiona jako
wesz. Wreszcie wymowny obrazek – przy stole siedzą wielcy Niemcy, Austria,
Anglia, Francja, Rosja a nawet Japonia. Na puste miejsce na ławie wspina się
serbski karzełek. Podpis: „Der kleine Serbe hat aber auch die ganze Welt
westankert!”. Nie wiem, co to znaczy. Ale sam obrazek mówi – nie dla wszystkich
jest miejsce przy stole, decydujemy my, wielcy, a pretensje małej Serbii są
śmieszne, to groteska. Minęło dokładnie sto lat, ale czy tak wiele się
zmieniło? Padło kilka imperiów, kilka krajów straciło na znaczeniu, ale wciąż
decydują silni. I ponad głowami środkowoeuropejskich krasnoludków. Serbii
zamarzyło się być w zeszłym stuleciu wielką i słono za to zapłaciła.
Wszedłem
do niedalekiego muzeum wojskowości. Mijałem wzloty i upadki serbskiego oręża. Od
dawnych wieków, w tym klęskę na Kosowym Polu po pierwszą wojnę światową i
ewakuację serbskiej armii przez Albanię. W I wojnie światowej zginęła ¼
obywateli państwa, w tym aż 58 procent żołnierzy. Straszliwa masakra. Po takiej
wojnie powstanie Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców zakrawało na cud. Nic
dziwnego, że lata Jugosławii były przedstawione w muzeum jako szczęśliwe czasy.
Z kolei historia II wojny światowej to z perspektywy Belgradu kolejne ofensywy
niemieckie próbujące bezskutecznie stłumić ruch partyzancki. Mundur marszałka
Tity prezentował się dumnie w gablocie, podobnie jego sporych rozmiarów figura.
A potem znów schyłek i słabość. Na swoje miejsce w ostatniej salce załapała się
ostatnia wojna z NATO. Obrazowo porównano siły stron konfliktu. Jesteśmy mali,
byliśmy obiektem agresji mówiła wystawa…
Kawałek
dalej zaczynał się teren twierdzy. W jej fosie stały czołgi i pojazdy
opancerzone. Ze wzruszeniem odnalazłem tam polską tankietkę TKF z kampanii
wrześniowej. Rozglądałem się za kimś, żeby zrobił mi zdjęcie z jedynym na
świecie ocalałym egzemplarzem miniaturowego czołgu. Już chciałem podejść do
małżeństwa z dzieckiem, kiedy kobieta odezwała się po rosyjsku:
-O,
Wania, zrób jej tu zdjęcie, przecież on wygląda jak dietski!
I
ich córka, na oko, sześcioletnia zaczęła się ustawić przy włoskiej tankietce,
tuż obok polskiej. Oczywiście z pamiątkowej foty zrezygnowałem.
Później
wyszperałem w Internecie, że egzemplarz z Belgradu w czasie kampanii wrześniowej
należał do 10 Brygady Kawalerii – jedynej całkowicie zmotoryzowanej większej jednostli
znajdującej się w Wojsku Polskim. Jej dowódcą był Stanisław Maczek. Tankietka
została internowana na Węgrzech i przejęta przez tamtejszą armię. Od Węgrów
odbili ją kilka lat później jugosłowiańscy partyzanci i tak wylądowała później
w tutejszym muzeum…
Jeszcze
dwa inne akcenty polskie przypadkiem znalazłem. Na jednym z budynków wisiała
tablica: „Liga jugosławiańsko-polska z siedzibą w tym budynku udzielała pomocy
uchodźcom polskim w trudnych dniach najazdu Niemiec faszystowskich na Polskę w 1939 roku”.
Tablicę ufundowała Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa w schyłkowym
okresie PRL-u. Nie wiedziałem natomiast dlaczego i jak długo jedna z
ważniejszych ulic niedaleko twierdzy nosiła imię Tadeusza Kościuszki.
I
tak się snułem po mieście. Z wzgórza, gdzie znajdowała się forteca roztaczał się
widok na Dunaj. Na ulicy Skodarskiej, będącej ulicą knajpek i artystów
znalazłem się koło południa, kiedy jeszcze nie obudziła się do aktywniejszego
życia. Moje stopy zapamiętały jej brukowaną pochyłość. Trochę błądziłem
szukając Muzeum Ivo Andricia. Wciska się przycisk w domofonie i wchodzi do
mieszkania z wysokimi sufitami w kamienicy przy jednym z reprezentacyjnych
placów miasta. Ale nie czuć tu domowej przytulności, jakby od zawsze tu było
muzeum a gabloty - łącznie z noblowskim dyplomem - reprezentują jedynie
oficjalność. Pisarz oficjalny, dyplomata, wyższe sfery, także w komunistycznej
Jugosławii. Gdy doczytam książki Andricia ten fragment się zmieni, coś tu na
pewno dodam. Coś ponad samo nazwisko. Ale nie dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz