Centrum Skopje ma dwie twarze. Pierwsza to stara dzielnica turecka. Wąskie uliczki, knajpki, bary, w których za
grosze zjesz obiad, sklepiki, zakłady rzemieślnicze, moc gratów i żelastwa. Nie
są to uliczki wymuskane, ale nadgryzione chropowatością i brudem. Pod ramię idą
kobiety w hidżabach i ich koleżanki bez nakrycia głowy. Starsi Turcy popijają
herbatę w cieniu daszków kawiarni. Innych mężczyzn golą fryzjerzy, co można
podejrzeć przez otwarte na oścież drzwi małych zakładów. Zachowało się kilka
starych meczetów, minarety stanową część panoramy miasta. Słychać śpiew
muezinów. Stary zajazd z czasów Osmańskiego Imperium zamieniono na teren
wystawowy. Ale jego krużganki wieczorem stają się miejscem, gdzie młodzież popija piwo, o czym
świadczą baterie butelek ustawione rządkami na kamiennych balustradach. W żarze
południa ludzie podchodzą do studzienek z wodą, obmywają twarz i ręce przy
kraniku, piją z otwartej dłoni. Oczywiście emanacją wschodu jest bazar. Wzięli
go w posiadanie Albańczycy. Albańskich flag i symboli jest tu więcej niż
macedońskich. Na stoiskach z ciuchami panuje tu straszliwa taniocha. Nie miałem
co zrobić z resztą moich wyświechtanych macedońskich denarów, więc nakupowałem
sobie skarpet. Ta część miasta to rojna żywotność i rozdrobnienie. Państwo
jakby tu nie sięgało albo sprawowało jedynie nominalną zwierzchność. Widać jego
obecność przy twierdzy, gdzie powiewają wielkie flagi. To znana prawidłowość - im
mniejszy kraj tym większa miłość do flag.
Państwo
zaczyna się po drugiej stronie rzeki. To twarz druga. Przez ostatnie
dwadzieścia lat musiało jakoś zaznaczyć swoje istnienie. To nowe centrum jest
miejscem przedziwnym, emanacją tradycji prawdziwych i wynalezionych. Dominuje
więc stylizacja na antyk i odwołania do Macedonii starożytnej. Wielki pomnik
Filipa II. Jeszcze większy jego syna Aleksandra. Obok antycznych herosów
macedońscy bohaterowie walk o wyzwolenie spod władzy Turcji w wieku XIX-XX. Łuk
triumfalny. Wielkie gmachy użyteczności publicznej w tym antykopodobnym stylu.
Bogactwo handlowych galerii, szkło i przepych przeciwstawione wiecznie
odradzającej się tymczasowości bazaru. Kiedyś te nowe gmachy się postarzeją. I
tu wkradnie się przemijalność niewidoczna jeszcze na świeżo położonej farbie.
Wtedy tak naprawdę sprawdzi się trwałość kraju, którego nazwy nie chcą uznać
sąsiedzi nazywając Fyromem. Spośród wielu pomników ujrzałem jeden, który wydał
się swojski – Matki Teresy z Kalkuty. Właśnie tutaj przyszła na świat. Po jej
domu nie ma ślady - może zniszczyło go trzęsienie ziemi a może został rozebrany
zanim Agnes stała się Matką Teresą. Dzisiaj jest duży dom-muzeum z kaplicą
udostępniony do zwiedzania. W gablotach jej zapiski, nagroda Nobla i – między innymi
– doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagielońskiego.
Mieszkańcy
Skopje są fantastyczni. Tutaj jeszcze każdy Europejczyk to wydarzenie. Sami
podchodzą i pytają czy nie pomóc. Gdy na skrzyżowaniu z rozłożoną mapą miasta
próbowałem znaleźć drogę do dworca zatrzymał się przy mnie zniecierpliwiony
człowiek z aktówką i powiedział: przecież możesz spytać o drogę! I po angielsku
wytłumaczył jak dojść na dworzec autobusowy. Między dzielnicą turecką a
pomnikiem Aleksandra Macedońskiego spotkałem Buraka, tureckiego nawigatora,
który rowerem przejechał cały kraj i teraz szukał noclegu. Gadaliśmy przez pół
godziny i chyba z pięć osób w międzyczasie dawało mu rady, co powinien teraz
zrobić, gdzie rozbić namiot.
Trzecią
twarzą Skopje było to co poza centrum, czyli po prostu zwykłe blokowiska, które
widziałem z daleka. I góry w cieniu których rozłożyło się miasto. W które
możnaby wyruszyć natychmiast pieszo. Ale nie tym razem.
Uznaliśmy z przyjaciółmi Skopje za najdziwniejsze miasto, jakie do tej pory odwiedziliśmy. Dziwaczna aura, ciężko ją opisać
OdpowiedzUsuńZgadzam się, to miasto jest jakieś niedookreślone.
OdpowiedzUsuń