Od dawna uważam, że literatura ukraińska należy współcześnie
do najważniejszych europejskich literatur, tu następuje zderzenie wschodu i
zachodu a Europa, parafrazując Piłsudskiego jest jak obwarzanek, najwięcej
warta jest na obrzeżach, w środku najczęściej pustka. Mam kłopot z pisaniem o
tym, co zobaczyłem we Lwowie, co bowiem przyjdzie z „analiz” kogoś, kto bywa w
kraju, gdzie toczy się wojna jak turysta - przyjedzie, odjedzie, wierszyk napisze,
wrzuci link na facebooka i poczuje się lepiej w przeświadczeniu spełnieniu
jakiegoś moralnego obowiązku...
Przyjeżdżasz więc i wynosisz kilka rozmów i kilka obrazów,
które rzucają ci światło na to, co się tam dzieje.
Obraz pierwszy – ukraińscy koledzy po piórze realnie
rozważający możliwość powołania ich na front. „Gdy już znajdziemy się tam -
zginiemy jako pierwsi. Mamy po czterdzieści lat. Tam życie zależy od tego, czy
gdzieś dobiegniesz czy nie dobiegniesz. Ja już mam swoje lata, zwyczajnie nie
dam rady. Najpierw zginą najsłabsi , to znaczy my”.
Obraz drugi - czytanie Serhija Żadana. Żadan gromadzi tłumy,
niezależnie od tego, czy akurat czyta swoje wiersze sam, czy występuje z
zespołem jako charyzmatyczny wokalista. Sala teatru mieści chyba ze dwieście
osób, nabita jest tak, że nie wszyscy weszli, siedzę na podłodze trzy metry od
poety – widzę drzwi, w prześwicie których dojrzeć można schody, na schody
wspinają się ludzie, wyginają przez balustradę, żeby coś zobaczyć. Żadan czyta
z kartki, są to chyba nowe wiersze, czuję w nich coś z atmosfery ostatnich
tygodni, miesięcy. Nie mam tych tekstów w ręku, nie mogę zajrzeć do ściągawki,
a on melorecytuje jak zawsze, głośno, jak karabin, gniewny, emocjonalny. Widzę
reakcje sali, mogę spojrzeć w te twarze: kobieta, lat trzydzieści kilka,
płacze. Przejęty student, starający zachować przytomność i powstrzymać emocje,
bo mu płakać nie wypada. W pewnym momencie ktoś krzyczy to Żadana: „Przeczytaj
coś o Donbasie”! Serhij odpowiada: „Całe życie piszę o Donbasie, jak zacznę
czytać nie wyjdziemy stąd do rana”.
Obraz trzeci – knajpa Dzyga mieści się na końcu ulicy
Virmenskiej (Ormiańskiej). Ulica jest ślepa i właśnie w tej jej ślepym wylocie
jest wejście do Dzygi, ale Dzyga jest ekspansywna, stoliki wychodzą na uliczkę,
opanowują cały zaułek, sięgają aż do kolejnej knajpy, rozciągnięte na przestrzeni
trzydziestu metrów. Przy stolikach siedzą weseli ludzie, w tym śmietanka
ukraińskich twórców. Barwna galeria oryginałów. Jest rosły fotograf w
kapeluszu, jakby wyjęty żywcem z jakiejś kabaratowej bohemy. Są inni,
wyposażeni w fetysze najrozmaitszych artystycznych alternatyw. O, nagle mówi
ktoś, zobaczcie to chyba Humeniuk. Humeniuk zaczął pisać wiersze na facebooku,
gdy znalazł się na froncie. Teraz utwory znalazły się w tomiku „Virszi z vojni”
. Mężczyzna czterdzieści plus, mundurze, zastępca dowódcy ochotniczego
batalionu. Jest tu znakiem, że nawet gdy na chwilę odłączyć się od wiadomości,
od doniesień ze wschodu i w tym lwowskim piątku coś wisi w powietrzu. Nagle
jakaś kobieta zaczyna piszczeć – z dziury wylazł ospały szczur i posuwa się
wzdłuż stolików. Niektórzy przesiadają się w popłochu, inni podwijają nogi.
Zwierzę jednak nikogo się nie boi, pozuje to zdjęć z komórek po czym zwija się w
jakiejś szczelinie. Mija kilka minut i przechodzący nawet nie zauważają tego włochatego
kłębka. On jest chyba chory – coś z nim nie tak – mówi Natalka. I błyska mi w
głowie to zdanie: „rankiem 16 kwietnia doktor Bernard Rieux wyszedł ze swego
gabinetu i pośrodku podestu zawadził nogą o martwego szczura”. Są sytuacje, w których literatura się
ordynarnie narzuca. ..
Dziękuję za wszystko co mnie spotkało we Lwowie, za rozmowy,
za wspólny czas, serdeczność, szczególnie Natalce, Nazarowi, Lubomirowi,
Wojtkowi. Będę wracał. Dzięki Wam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz