wtorek, 16 września 2014

Wrzesień 2014, Lwów

Od dawna uważam, że literatura ukraińska należy współcześnie do najważniejszych europejskich literatur, tu następuje zderzenie wschodu i zachodu a Europa, parafrazując Piłsudskiego jest jak obwarzanek, najwięcej warta jest na obrzeżach, w środku najczęściej pustka. Mam kłopot z pisaniem o tym, co zobaczyłem we Lwowie, co bowiem przyjdzie z „analiz” kogoś, kto bywa w kraju, gdzie toczy się wojna jak turysta - przyjedzie, odjedzie, wierszyk napisze, wrzuci link na facebooka i poczuje się lepiej w przeświadczeniu spełnieniu jakiegoś moralnego obowiązku...

Przyjeżdżasz więc i wynosisz kilka rozmów i kilka obrazów, które rzucają ci światło na to, co się tam dzieje.

Obraz pierwszy – ukraińscy koledzy po piórze realnie rozważający możliwość powołania ich na front. „Gdy już znajdziemy się tam - zginiemy jako pierwsi. Mamy po czterdzieści lat. Tam życie zależy od tego, czy gdzieś dobiegniesz czy nie dobiegniesz. Ja już mam swoje lata, zwyczajnie nie dam rady. Najpierw zginą najsłabsi , to znaczy my”.

Obraz drugi -  czytanie Serhija Żadana. Żadan gromadzi tłumy, niezależnie od tego, czy akurat czyta swoje wiersze sam, czy występuje z zespołem jako charyzmatyczny wokalista. Sala teatru mieści chyba ze dwieście osób, nabita jest tak, że nie wszyscy weszli, siedzę na podłodze trzy metry od poety – widzę drzwi, w prześwicie których dojrzeć można schody, na schody wspinają się ludzie, wyginają przez balustradę, żeby coś zobaczyć. Żadan czyta z kartki, są to chyba nowe wiersze, czuję w nich coś z atmosfery ostatnich tygodni, miesięcy. Nie mam tych tekstów w ręku, nie mogę zajrzeć do ściągawki, a on melorecytuje jak zawsze, głośno, jak karabin, gniewny, emocjonalny. Widzę reakcje sali, mogę spojrzeć w te twarze: kobieta, lat trzydzieści kilka, płacze. Przejęty student, starający zachować przytomność i powstrzymać emocje, bo mu płakać nie wypada. W pewnym momencie ktoś krzyczy to Żadana: „Przeczytaj coś o Donbasie”! Serhij odpowiada: „Całe życie piszę o Donbasie, jak zacznę czytać nie wyjdziemy stąd do rana”.

Obraz trzeci – knajpa Dzyga mieści się na końcu ulicy Virmenskiej (Ormiańskiej). Ulica jest ślepa i właśnie w tej jej ślepym wylocie jest wejście do Dzygi, ale Dzyga jest ekspansywna, stoliki wychodzą na uliczkę, opanowują cały zaułek, sięgają aż do kolejnej knajpy, rozciągnięte na przestrzeni trzydziestu metrów. Przy stolikach siedzą weseli ludzie, w tym śmietanka ukraińskich twórców. Barwna galeria oryginałów. Jest rosły fotograf w kapeluszu, jakby wyjęty żywcem z jakiejś kabaratowej bohemy. Są inni, wyposażeni w fetysze najrozmaitszych artystycznych alternatyw. O, nagle mówi ktoś, zobaczcie to chyba Humeniuk. Humeniuk zaczął pisać wiersze na facebooku, gdy znalazł się na froncie. Teraz utwory znalazły się w tomiku „Virszi z vojni” . Mężczyzna czterdzieści plus, mundurze, zastępca dowódcy ochotniczego batalionu. Jest tu znakiem, że nawet gdy na chwilę odłączyć się od wiadomości, od doniesień ze wschodu i w tym lwowskim piątku coś wisi w powietrzu. Nagle jakaś kobieta zaczyna piszczeć – z dziury wylazł ospały szczur i posuwa się wzdłuż stolików. Niektórzy przesiadają się w popłochu, inni podwijają nogi. Zwierzę jednak nikogo się nie boi, pozuje to zdjęć z komórek po czym zwija się w jakiejś szczelinie. Mija kilka minut i przechodzący nawet nie zauważają tego włochatego kłębka. On jest chyba chory – coś z nim nie tak – mówi Natalka. I błyska mi w głowie to zdanie: „rankiem 16 kwietnia doktor Bernard Rieux wyszedł ze swego gabinetu i pośrodku podestu zawadził nogą o martwego szczura”.  Są sytuacje, w których literatura się ordynarnie narzuca. ..

Dziękuję za wszystko co mnie spotkało we Lwowie, za rozmowy, za wspólny czas, serdeczność, szczególnie Natalce, Nazarowi, Lubomirowi, Wojtkowi. Będę wracał. Dzięki Wam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz