czwartek, 25 sierpnia 2016

Zobaczyć Znojmo

Można przejeżdżać przez Znojmo i go nie zobaczyć. Bo na Znojmo nie patrzy się od strony dworca, ale rzeki. Wtedy widać miasto na rzecznej skarpie, zawieszone nad zielenią iglice wież, biel kościelnych ścian i rozrzuconych tarasowo domków i wyrastające przy nich ogródki-zahradki.  Z tego widoku bije spokój, także wtedy gdy się zagłębić w ulice prowadzące w jego głąb. Pięćdziesiąt metrów nad leżącą w głębokim wąwozie Dyją przerzucono śmiało most kolejowy. Oto twarz miasta – na pocztówkę, jego fasada patrząca na świat. Tyle, że świat teraz nie za bardzo patrzy na małe miasto na południowym krańcu Moraw, na samej granicy Austrii.

                                                                                              Fot. Aneta Klimek

Gdy tu przyjechaliśmy z Anetką – wchodziliśmy do Znojma od dworca i nic nie zapowiadało tego, jak będziemy na to miasto patrzeć po wyjeździe. Punktem orientacyjnym pozwalającym wrócić na dworzec był pomnik sowieckiego sołdata.
-A to pomnik „wyzwoliciela”… stoi tu nadal, jakoś się ostał. Choć chyba ze dwa razy próbowali go nocą usunąć, już sznur miał na szyi. Mam takiego kolegę, przedsiębiorca, on mi raz po czwartym piwku mówi: "Jurku, to wstyd, że to tu nadal stoi, trzeba w końcu usunąć tego Iwana…" A ja mu na to: „spokojnie, to jest obiekt architektoniczny, który coś mówi o swoim czasie, czas był, jaki był…” - Jirzi patrzy na te czasy, jakie były i te, które są okiem spokojnym, zdystansowanym. Oko to ani nie poprawia świata, ani go nie demonizuje. Emanuje spokojem i dobrocią. Zwiedzamy to miasto z nim i jego żoną, Wierą. Patrzymy na drogę, którą jako chłopiec sześćdziesiąt ponad lat temu wędrował do szkoły, na most, przez który jako młodzieniec przyszłą małżonkę przeprowadzał. O to ważne, podivajte! – Wiera zwraca uwagę na rzeźbę świętego Antonina - Patrzcie jak on trzyma dziecko, piękne… Oglądamy rotundę, odwiedzamy zamek, a także małą knajpkę nad rzeką. 
           
-A tam dalej znajduje się kamień poświęcony żołnierzom powstania listopadowego. Po upadku powstania przez parę lat mieszkali tu polscy oficerowie. Stary kamień znalazł się na dnie jeziora, z lokalnym towarzystwem postawiliśmy więc nowy… - Jirzi szperał w archiwach w poszukiwaniu kim byli ci Polacy. Niestety okazało się, że jeden z nich okazał się później agentem Ochrany.

                                                 Fot. Aneta Klimek
            
Samo miasto leżało na granicy Austrii, w przeszłości aż do początków XX wieku mieszkało tu więcej Niemców. Kiedy powstała Czechosłowacja, część z nich wyjechała, a na ich miejscu osiedlono Czechów, którzy wcześniej stanowili tu jedynie dziesięć procent ludności. Oba narody w zrównały się liczbą po miasteczku, ale po anszlusie Austrii, miejscowi Niemcy doprowadzili do przyłączenia Znojma do III Rzeszy, więc Czesi i Żydzi licznie emigrowali. A potem walec historii przetoczył się znowu. Nadeszła Armia Czerwona, bomba zniszczyła ratusz, który został zastąpiony mało atrakcyjnym klockiem. Postawiono pomnik sołdata, a kilka kilometrów dalej wyrosły graniczne zasieki. Żelazna kurtyna postawiła Znojmo na samej krawędzi komunistycznego świata, w cieniu widocznej obecności pilnującej granicy wojska.
            
Następnego dnia Jirzi poprowadził nas do Parku Narodowego Podyje. Poniekąd swoje ocalenie przyroda zawdzięczała tu wcześniejszym zakazom przygranicznego pasa.. Żywa niegdyś rzeka, gdzie nie brakło młynów, zdziczała. Opustoszały jej brzegi. Spiętrzono jej wody, powstało jezioro, a nurt w górze jej biegu zamarł. Woda stała się nieruchoma i w tej nieruchomości przeglądała się okolica. Tylko co jakiś czas uciekinierzy na próżno próbowali przedostać się do Austrii, wielu z nich tu zginęło. Ku pamięci niewielki odcinek granicy pozostawiono, aby wyobrazić go mogły sobie dzisiejsze dzieci. 

Wspinaliśmy się na wzniesienia przepaściście opadające ścianami wysokiego na dwieście metrów kanionu. Szliśmy przez gąszcz, gdzie dominowały sosny. Często natykaliśmy się też na akacje.Słuchaliśmy opowieści – o ojcu Jirzego- malarzu, którego prochy rozsypano nad wzgórzu i który lubił malować tutejsze pejzaże; o niemieckim pisarzu-romantyku, którego nazwiskiem nazwano skałę – gdzie siadywał. Nazwisko pisarza ulatuje mi gdzieś, ale chyba nie jest zbyt ważne, bo nawet zawsze rzetelnemu Jirzemu nie udało się przebrnąć przez więcej niż kilkadziesiąt stron jego dzieł. Pewnie stał tu chmurny w październiku jak na obrazie Caspara Davida Friedricha. Dzisiaj słońce mocno przygrzewało, co sprzyjało rozpostartych na łagodnych zboczach winnicom. Tuż obok nich stał mały kiosk - można było z kieliszkiem usiąść na przydrożnym kamieniu czy pniu i degustować.

                                                                                       Fot. Aneta Klimek

Do Austrii był tylko krok. Przez most, do pustego upalnego mającego niewiele ponad tysiąc mieszkańców, stojącego u stóp wzgórza Hardegg. Było ze swoim zamkiem tak wpisane w okolicę, jakby stało tu zawsze, wyłoniło się prosto z jakiegoś umysłu, który meblował krajobraz. Teraz wracaliśmy już do Znojmo, przez granice, niejasne coraz bardziej, zanurzone w przeszłości wojny, ale przede wszystkim przez pełnię tego lipca nad Dyją. Gdy wysiadaliśmy tu dwa dni wcześniej, nie oczekiwaliśmy jej, nie mieliśmy żadnego o niej wyobrażenia, żadnych mitów, pocztówek – i właśnie dlatego została nam dana. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz