Można przejeżdżać przez Znojmo i go
nie zobaczyć. Bo na Znojmo nie patrzy się od strony dworca, ale rzeki. Wtedy
widać miasto na rzecznej skarpie, zawieszone nad zielenią iglice wież, biel kościelnych
ścian i rozrzuconych tarasowo domków i wyrastające przy nich ogródki-zahradki. Z tego widoku bije spokój, także wtedy gdy się
zagłębić w ulice prowadzące w jego głąb. Pięćdziesiąt metrów nad leżącą w
głębokim wąwozie Dyją przerzucono śmiało most kolejowy. Oto twarz miasta – na pocztówkę,
jego fasada patrząca na świat. Tyle, że świat teraz nie za bardzo patrzy na małe
miasto na południowym krańcu Moraw, na samej granicy Austrii.
Gdy tu przyjechaliśmy z Anetką – wchodziliśmy do Znojma od dworca i nic nie zapowiadało tego, jak będziemy na to miasto patrzeć
po wyjeździe. Punktem orientacyjnym pozwalającym wrócić na dworzec był pomnik
sowieckiego sołdata.
-A
to pomnik „wyzwoliciela”… stoi tu nadal, jakoś się ostał. Choć chyba ze dwa
razy próbowali go nocą usunąć, już sznur miał na szyi. Mam takiego kolegę, przedsiębiorca,
on mi raz po czwartym piwku mówi: "Jurku, to wstyd, że to tu nadal stoi, trzeba
w końcu usunąć tego Iwana…" A ja mu na to: „spokojnie, to jest obiekt
architektoniczny, który coś mówi o swoim czasie, czas był, jaki był…” - Jirzi
patrzy na te czasy, jakie były i te, które są okiem spokojnym, zdystansowanym.
Oko to ani nie poprawia świata, ani go nie demonizuje. Emanuje spokojem i
dobrocią. Zwiedzamy to miasto z nim i jego żoną, Wierą. Patrzymy na drogę,
którą jako chłopiec sześćdziesiąt ponad lat temu wędrował do szkoły, na most,
przez który jako młodzieniec przyszłą małżonkę przeprowadzał. O to ważne,
podivajte! – Wiera zwraca uwagę na rzeźbę świętego Antonina - Patrzcie jak on
trzyma dziecko, piękne… Oglądamy rotundę, odwiedzamy zamek, a także małą
knajpkę nad rzeką.
-A tam dalej znajduje się kamień
poświęcony żołnierzom powstania listopadowego. Po upadku powstania przez parę
lat mieszkali tu polscy oficerowie. Stary kamień znalazł się na dnie jeziora, z
lokalnym towarzystwem postawiliśmy więc nowy… - Jirzi szperał w archiwach w
poszukiwaniu kim byli ci Polacy. Niestety okazało się, że jeden z nich okazał
się później agentem Ochrany.
Fot. Aneta Klimek
Samo miasto leżało na granicy
Austrii, w przeszłości aż do początków XX wieku mieszkało tu więcej Niemców. Kiedy
powstała Czechosłowacja, część z nich wyjechała, a na ich miejscu osiedlono Czechów, którzy wcześniej stanowili tu jedynie dziesięć procent ludności. Oba narody
w zrównały się liczbą po miasteczku, ale po anszlusie Austrii, miejscowi Niemcy
doprowadzili do przyłączenia Znojma do III Rzeszy, więc Czesi i Żydzi licznie
emigrowali. A potem walec historii przetoczył się znowu. Nadeszła Armia Czerwona,
bomba zniszczyła ratusz, który został zastąpiony mało atrakcyjnym klockiem. Postawiono
pomnik sołdata, a kilka kilometrów dalej wyrosły graniczne zasieki. Żelazna kurtyna
postawiła Znojmo na samej krawędzi komunistycznego świata, w cieniu widocznej
obecności pilnującej granicy wojska.
Następnego dnia Jirzi poprowadził
nas do Parku Narodowego Podyje. Poniekąd swoje ocalenie przyroda zawdzięczała tu wcześniejszym zakazom
przygranicznego pasa.. Żywa niegdyś rzeka, gdzie nie brakło młynów, zdziczała. Opustoszały
jej brzegi. Spiętrzono jej wody, powstało jezioro, a nurt w górze jej biegu
zamarł. Woda stała się nieruchoma i w tej nieruchomości przeglądała się
okolica. Tylko co jakiś czas uciekinierzy na próżno próbowali przedostać się do
Austrii, wielu z nich tu zginęło. Ku pamięci niewielki odcinek granicy
pozostawiono, aby wyobrazić go mogły sobie dzisiejsze dzieci.
Wspinaliśmy się na wzniesienia przepaściście
opadające ścianami wysokiego na dwieście metrów kanionu. Szliśmy przez gąszcz, gdzie dominowały sosny. Często natykaliśmy się też na akacje.Słuchaliśmy opowieści –
o ojcu Jirzego- malarzu, którego prochy rozsypano nad wzgórzu i który lubił
malować tutejsze pejzaże; o niemieckim pisarzu-romantyku, którego nazwiskiem
nazwano skałę – gdzie siadywał. Nazwisko pisarza ulatuje mi gdzieś, ale chyba
nie jest zbyt ważne, bo nawet zawsze rzetelnemu Jirzemu nie udało się przebrnąć
przez więcej niż kilkadziesiąt stron jego dzieł. Pewnie stał tu chmurny w
październiku jak na obrazie Caspara Davida Friedricha. Dzisiaj słońce mocno
przygrzewało, co sprzyjało rozpostartych na łagodnych zboczach winnicom. Tuż
obok nich stał mały kiosk - można było z kieliszkiem usiąść na przydrożnym
kamieniu czy pniu i degustować.
Fot. Aneta Klimek
Do Austrii był tylko krok. Przez most, do
pustego upalnego mającego niewiele ponad tysiąc mieszkańców, stojącego u stóp
wzgórza Hardegg. Było ze swoim zamkiem tak wpisane w okolicę, jakby stało
tu zawsze, wyłoniło się prosto z jakiegoś umysłu, który meblował krajobraz. Teraz wracaliśmy już do Znojmo, przez
granice, niejasne coraz bardziej, zanurzone w przeszłości wojny, ale przede wszystkim
przez pełnię tego lipca nad Dyją. Gdy wysiadaliśmy tu dwa dni wcześniej, nie
oczekiwaliśmy jej, nie mieliśmy żadnego o niej wyobrażenia, żadnych mitów,
pocztówek – i właśnie dlatego została nam dana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz