W Kamieńcu byliśmy o piątej trzydzieści. Powlokłem się wybojami ulic w kierunku, gdzie zdawało mi się, że jest centrum. Bez trudu znalazłem główny deptak a następnie trafiłem na most prowadzący do starego miasta. Jest położone na stromych skałach w zakolu rzeki Smotrycz. Głęboki jar rzeki wypełnił w mojej pamięci powieściowe miejsca, które nie miały dotąd punktu zaczepienia. O siódmej rano uliczki były wyludnione. Stare miasto ma aż trzy rynki: polski, ruski i ormiański. Kiedyś było zatłoczone, bo na niewielkim obszarze gnieździło się kilkanaście tysięcy ludzi. Teraz nawet w dzień sprawiało wrażenia prawie pustego. Kolejny most prowadził do zamku. Otwierali go o dziewiątej, więc przespałem się na jednym z trawiastych bastionów.
Ale bardziej smakuje się tę chwilę, gdy widzi się zamek pierwszy raz z pewnej odległości. Coś ściska. To nie kwestia jakichś patriotycznych klisz ani nawet ukochanej książki z dzieciństwa. Prawda, wynosimy z literatury, z filmu kilka swoich obrazów, wynosimy kilka melodii, które otwierają w nas COŚ. Czym TO jest? Nie ma jasnej odpowiedzi. Każdy ma te obrazy inne. Moim jest oblężenie.
Dobra. Miało być o Kamieńcu. Jest i Kamieniec - jego kamienne mury, baszty, korytarze. Są przywiązane łańcuchem do pni orły, z którymi można zrobić sobie zdjęcie. Niewiele zmieniona od czasów sowieckich wystawa, choć z miejscowym ukraińskim komentarzem przewodniczki już niesowieckim. Ukraińskie broszury o zamku mówią więcej o tym, że oblegał go Chmielnicki a nie wspominają, że rozgrywa się tu akcja jednego z najważniejszych polskich dzieł literackich. Kraj jest opisany inną siecią symboliki. Ale cóż to ma za znaczenie? Gdy twoja symbolika jest przenośna? Może zinstytucjonalizowana, przyszpilona adekwatną tabliczką straciłaby swój urok? Dobrze jest jak jest. Dobrze, że coś jest i to dobrze utrzymane.
Wracam do miasta i zwiedzam kościoły. W jednym z nich wzruszająca rozmowa ze starszą panią po polsku. Nie jest Polką, lecz Ukrainką. Już w dojrzałym bardzo wieku nauczyła się czytać w naszym języku dzięki modlitewnikom. Opowiada o elementach wystroju, jak mozolnie odbudowuje się kościół, jak wyglądają dziś msze. Mogę jej podarować na pamiątkę komplet pocztówek z ostatniej anielskiej wystawy Jacka Solińskiego. Na jednej z kartek jest wiersz, który poświęciłem poległemu na Majdanie Ustymowi Hołodniukowi. Gdy go czyta, wiem już, że nie został napisany bez sensu. Może z setkami innych tekst będzie jutro tylko okolicznościową poezją, jednym z utworów jakiejś drugorzędnej twórczości. Ale przekazany tutaj od serca do serca, w kościele w Kamieńcu, się po prostu wydarzył.
Charakterystyczne dla Kamieńca są muzułmańskie ślady w kościołach. Muzułmańska ambona, napisy w kościele dominikanów. Minaret przed katedrą na szczycie którego... stoi Matka Boża przywieziona z Gdańska. No i tablica poświęcona Wołodyjowskiemu: "Życie to szereg poświęceń".
Tak mi się to wszystko złożyło. Majdan, Kamieniec - i to słowo poświęcenie. Bo jeśli chciałem przyjechać zimą na Majdan, teraz widzę, że o to właśnie chodziło - zobaczyć ludzi, którzy są zdeterminowani, którzy wiedzą co to jest poświęcenie, nawet to najwyższe. Jechać nie po to, żeby gapić się, zgrywać Kapuścińskiego, ale uczyć. I wrócić silniejszym.
Zimowa podróż pozostała niewydarzona. Ale ta teraz wydarzyła się.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz