niedziela, 28 września 2014

W Skopje




Centrum Skopje ma dwie twarze. Pierwsza to stara dzielnica turecka. Wąskie uliczki, knajpki, bary, w których za grosze zjesz obiad, sklepiki, zakłady rzemieślnicze, moc gratów i żelastwa. Nie są to uliczki wymuskane, ale nadgryzione chropowatością i brudem. Pod ramię idą kobiety w hidżabach i ich koleżanki bez nakrycia głowy. Starsi Turcy popijają herbatę w cieniu daszków kawiarni. Innych mężczyzn golą fryzjerzy, co można podejrzeć przez otwarte na oścież drzwi małych zakładów. Zachowało się kilka starych meczetów, minarety stanową część panoramy miasta. Słychać śpiew muezinów. Stary zajazd z czasów Osmańskiego Imperium zamieniono na teren wystawowy. Ale jego krużganki wieczorem stają się  miejscem, gdzie młodzież popija piwo, o czym świadczą baterie butelek ustawione rządkami na kamiennych balustradach. W żarze południa ludzie podchodzą do studzienek z wodą, obmywają twarz i ręce przy kraniku, piją z otwartej dłoni. Oczywiście emanacją wschodu jest bazar. Wzięli go w posiadanie Albańczycy. Albańskich flag i symboli jest tu więcej niż macedońskich. Na stoiskach z ciuchami panuje tu straszliwa taniocha. Nie miałem co zrobić z resztą moich wyświechtanych macedońskich denarów, więc nakupowałem sobie skarpet. Ta część miasta to rojna żywotność i rozdrobnienie. Państwo jakby tu nie sięgało albo sprawowało jedynie nominalną zwierzchność. Widać jego obecność przy twierdzy, gdzie powiewają wielkie flagi. To znana prawidłowość - im mniejszy kraj tym większa miłość do flag.


Państwo zaczyna się po drugiej stronie rzeki. To twarz druga. Przez ostatnie dwadzieścia lat musiało jakoś zaznaczyć swoje istnienie. To nowe centrum jest miejscem przedziwnym, emanacją tradycji prawdziwych i wynalezionych. Dominuje więc stylizacja na antyk i odwołania do Macedonii starożytnej. Wielki pomnik Filipa II. Jeszcze większy jego syna Aleksandra. Obok antycznych herosów macedońscy bohaterowie walk o wyzwolenie spod władzy Turcji w wieku XIX-XX. Łuk triumfalny. Wielkie gmachy użyteczności publicznej w tym antykopodobnym stylu. Bogactwo handlowych galerii, szkło i przepych przeciwstawione wiecznie odradzającej się tymczasowości bazaru. Kiedyś te nowe gmachy się postarzeją. I tu wkradnie się przemijalność niewidoczna jeszcze na świeżo położonej farbie. Wtedy tak naprawdę sprawdzi się trwałość kraju, którego nazwy nie chcą uznać sąsiedzi nazywając Fyromem. Spośród wielu pomników ujrzałem jeden, który wydał się swojski – Matki Teresy z Kalkuty. Właśnie tutaj przyszła na świat. Po jej domu nie ma ślady - może zniszczyło go trzęsienie ziemi a może został rozebrany zanim Agnes stała się Matką Teresą. Dzisiaj jest duży dom-muzeum z kaplicą udostępniony do zwiedzania. W gablotach jej zapiski, nagroda Nobla i – między innymi – doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagielońskiego.


Mieszkańcy Skopje są fantastyczni. Tutaj jeszcze każdy Europejczyk to wydarzenie. Sami podchodzą i pytają czy nie pomóc. Gdy na skrzyżowaniu z rozłożoną mapą miasta próbowałem znaleźć drogę do dworca zatrzymał się przy mnie zniecierpliwiony człowiek z aktówką i powiedział: przecież możesz spytać o drogę! I po angielsku wytłumaczył jak dojść na dworzec autobusowy. Między dzielnicą turecką a pomnikiem Aleksandra Macedońskiego spotkałem Buraka, tureckiego nawigatora, który rowerem przejechał cały kraj i teraz szukał noclegu. Gadaliśmy przez pół godziny i chyba z pięć osób w międzyczasie dawało mu rady, co powinien teraz zrobić, gdzie rozbić namiot.



Trzecią twarzą Skopje było to co poza centrum, czyli po prostu zwykłe blokowiska, które widziałem z daleka. I góry w cieniu których rozłożyło się miasto. W które możnaby wyruszyć natychmiast pieszo. Ale nie tym razem. 

2 komentarze:

  1. Uznaliśmy z przyjaciółmi Skopje za najdziwniejsze miasto, jakie do tej pory odwiedziliśmy. Dziwaczna aura, ciężko ją opisać

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, to miasto jest jakieś niedookreślone.

    OdpowiedzUsuń